wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 11

  Często męczyły mnie koszmary. Śniłam o ludziach, których kochałam, a których już przy mnie nie było, o rodzicach, czasem o Harrym, ale głównie o moim bracie. O bracie, który zawsze smarował moje tosty dżemem. O bracie, którego codziennie budziłam, skacząc po jego łóżku. O bracie, który mierzwił mi włosy, po czym chwalił, mówiąc "i tak ma być, młoda". O bracie, który mnie zostawił, kiedy pojawiły się problemy. O bracie, który podobno mnie kochał...
I zawsze był martwy.
Płonął.
Tonął.
Rzucał się z dachu.
Potrącał go samochód.
A ja zbierałam jego poćwiartowane zwłoki, lub dostawałam je pocztą.
Tylko że tym razem, mój sen nie był straszny. Jedynym koszmarnym aspektem był sam Garett.
Ale żył. Był w jednym kawałku, żadnych ran, siniaków, czy złamań. Szedł w moją stronę, ze swoim lekko cwaniackim uśmieszkiem, przeczesując palcami włosy, w takim samym blond odcieniu jak moje. Kiedy był już blisko i, jak sądzę, zamierzał coś powiedzieć... obudziłam się. Głupia, tylko robiłam sobie tylko nadzieję, zaczęłam się łudzić, myśleć o nim. Choć tak naprawdę nie wiedziałam nawet czy w rzeczywistości jeszcze żyje, jak żyje, gdzie żyje oraz z kim żyje. Może faktycznie był już martwy. Tak jak w moich snach.

  Kolejny raz przetarłam oczy, chcąc jak najszybciej obudzić się z tego obłudnego snu. Minęło kilka tygodni, od dość bolesnego spotkania ze Stylesem, mogłam już wstać z kanapy, mojego tymczasowego posłania, o własnych siłach. Miałam jeszcze lekkie zawroty głowy, ale z każdym dniem przybywało mi energii i powoli wracałam do siebie. Upiłam łyk wody ze szklanki stojącej na stoliku, a następnie powlokłam się do łazienki. Już po chwili stania wydawało mi się, że wszystko dookoła zaczyna wirować. Musiałam zaprzeć się rękami o umywalkę, kiedy zrobiło mi się ciemno przed oczami.
-Nie panikuj. Wdech, wydech.- powtarzałam sobie cicho. Po kilkunastu sekundach poczułam się lepiej. Przemyłam twarz wodą, przetarłam ją ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Z moich ust wydarł się gardłowy wrzask. Harry stał w progu pomieszczenia, swobodnie oparty o framugę drzwi i obserwował mnie z zawadiackim błyskiem w oczach.
-Jezu, przestraszyłeś mnie- wysapałam, dysząc nerwowo. Nasze spojrzenia spotkały się w odbiciu lustrzanej tafli.
-Spokojnie, to tylko ja.- zaśmiał się cicho, widząc moją reakcję.
-Nie wiem czy ten fakt mnie uspokaja- burknęłam, odwracając się gwałtownie. Trochę zbyt gwałtownie. -Co tu robisz?
-Szczerze mówiąc, spodziewałem się nieco milszego powitania...- oznajmił bezceremonialnie, robiąc krok w moją stronę.
-Na razie na to nie licz.- Ciągle jeszcze nie przyzwyczaiłam się do jego nagłych i niezapowiedzianych wizyt, ba, do tego, że go w ogóle widzę, więc nie powinien być zdziwiony moją reakcją. Nie rzucę mu się w ramiona.
-"Na razie"? Czyli kiedyś będę mógł?- znów zmniejszył dystans.
-Ugh Harry, po prostu mi powiedz, czego tu chcesz?
-Przyszedłem zmierzyć twoje okno, żeby wymienić stłuczoną szybę.- oznajmił zbliżając się jeszcze i łapiąc mnie za ręce. Głaskał kciukami wierzch moich dłoni, rozpraszając moją uwagę od swoich słów. Faktycznie, z kieszeni jego ciasnych spodni wystawała taśma miernicza. Dziwiłam się, jak on ją tam w ogóle upchnął. W odpowiedzi zdołałam tylko westchnąć.
-Chcę naprawić wszystko to, co zepsułem. Dosłownie i w przenośni.- wyszeptał, dotykając wargami mojego czoła i składając na nim ukradkowy, delikatny pocałunek. Nieco ośmielony, chłopak mnie objął. Przymknęłam oczy, napawając się tą chwilą, kiedy moje jeszcze wątłe ciało zostało zamknięte w uścisku jego ciepłych, silnych ramion. No proszę, sam mnie w nie w rzucił... Po chwili ocknęłam się, po czym zaparłam ręce na jego torsie, ale nie miałam na tyle siły, by go odepchnąć. Ani drgnął. Przestałam próbować.
-Muszę iść. Usiąść- wymamrotałam, ponownie czując jak osłabienie daje się we znaki. Ruszyłam przed siebie, próbując go wyminąć, jednak był znacznie szybszy. Jego ręka powędrowała do zgięcia moich kolan i już po chwili znajdowałam się znowu w jego objęciach, tyle że nad ziemią.
-Jejku, to nie było konieczne- burknęłam zniesmaczona, jednak bezwiednie oparłam głowę na jego ramieniu. To, że było mi tak cholernie przyjemnie, zdecydowanie nie ułatwiało wściekania się na Harry'ego. Ostrożnie położył mnie z powrotem na kanapie. Jęknęłam, ni to z niezadowolenia, ni to słabego samopoczucia. A już się wygodnie ułożyłam...
Nie. Stop. Muszę się ogarnąć. To wszystko jest nieodpowiednie.
-Um, to może zająłbyś się tym oknem?- zaproponowałam lekko zmieszana.
-Potem.
-Potem?
-Tak. Teraz chcę na ciebie popatrzeć.
-Ach... czemu?
-Po prostu. Uwielbiam na ciebie patrzeć. Przez długi czas nie mogłem, więc teraz chciałbym tylko siedzieć tu i ci się przyglądać.
Ze zdziwieniem otworzyłam usta, a jakiekolwiek słowa ugrzęzły mi w gardle. Odwzajemniłam jego długie spojrzenie i zupełnie się w nim zatraciłam.

  Kiedyś Harry był najcudowniejszym człowiekiem jakiego tylko można sobie wyobrazić. Nawet gdy było źle, to on sprawiał, że było dobrze. Przy nim zapominałam o wszystkich kłopotach. Kochałam go za wszystko i wiedziałam, że on czuł to samo. Udowadniał to i w czynach i słowach, których nie dało się podważyć. "Jesteś jak Słońce. Taka piękna i niezwykła, że ciągle na ciebie patrzę. Tak długo, że to aż boli. Tak, że aż mam plamy przed oczami. Ale je też uwielbiam, bo powstają od patrzenia na ciebie. Moje Słońce."- powiedział mi kiedyś, kiedy odpoczywaliśmy w naszym ulubionym miejscu. Mogło się to wydać ckliwe i oklepane, ale dla mnie, dziewczyny zakochanej w nim wtedy na zabój, to były najpiękniejsze słowa świata. Zaraz po krótszym, ale jakże znaczącym "kocham cię". Zwłaszcza, że wtedy wszystko było nasze. Czerwony koc w kratkę był nasz, kosz z jedzeniem był nasz. Wzgórze na obrzeżach miasteczka było tylko naszym intymnym zaciszem, tak jak rosnące na nim drzewo, rzucające cień na nasze uśmiechnięte twarze. Nawet słońce wydawało się być tylko nasze, kiedy zachodziło tuż przed naszymi oczami, oświetlając twarze pomarańczowymi promieniami. Wtedy, w naszym mniemaniu, cały świat był nasz. A "nasz" znaczy wspólny. Razem, ja i on, on i ja. On mój, a ja jego. 
  I w jednej teraźniejszej chwili, kiedy tylko siedzieliśmy na kanapie patrząc na siebie, wspomnienia wspólnego życia uderzyły mnie tak mocno i boleśnie jak kolejny cios pięścią...



  Zbliżało się południe. Siedziałam na wysokim krześle, popijając herbatę przy kuchennym marmurowym blacie. Trzymałam gorący kubek już dobre dziesięć minut, ale moje dłonie nadal były zimne i drżące. Zdążyłam się już przyzwyczaić do wszystkich skutków moich zszarganych nerwów, które oddziaływały na ciało. Nieśpiesznie unosiłam naczynie do ust i przełykałam lekko przesłodzony napój. Ciecz rozgrzewała mnie od środka, przepływając przez gardło. 
  Od rana zdążyłam już posprzątać cały dom i przygotować obiad, a teraz nie za bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Harry'ego nie było, miał drugą zmianę w warsztacie samochodowym u Smitha. Wszechobecna cisza aż koliła w uszy. Sprawiała mi przyjemność, choć tak bardzo różniła się od tego co działo się na co dzień. Zdecydowanie była rzadkim gościem w naszych skromnych i awanturniczych progach. Te wszystkie szczegóły sprawiały, że czułam się dziwnie. Niby był to normalny, wręcz nadzwyczaj spokojny, dzień. Ale, być może, do czasu. Być może mój chłopak wróci z pracy i wyżyje na mnie swoje złe emocje. Być może zwyzywa mnie od najgorszych. Być może znowu pobije mnie do nieprzytomności. Być może jak zwykle nie przeprosi. Być może wieczorem będzie oczekiwał mojej chęci na seks. Być może nie przeżyję do wieczora. I nagle coś we mnie pękło. Jakaś maleńka, ledwo tląca się we mnie iskierka nadziei w jednej chwili rozbłysła, rozpaliła się jak pochodnia, oświetlając mi całą prawdę o moim życiu. Trwałam uwikłana w chory związek, który niszczył mnie zupełnie, na wszystkie sposoby. Ciągle marzyłam, że kiedyś coś się zmieni, że on się zmieni, ale tak naprawdę to ja musiałam się zmienić, dojrzeć do tej decyzji, spełnić myśl, która kotłowała się w mojej głowie od kilku miesięcy, jednak nigdy nie miałam na tyle odwagi, żeby ją zrealizować. Ale wreszcie nadszedł odpowiedni czas. Jedyne czego się obawiałam, to oczywiście porażka całego planu, czyli tego, że Harry zacznie podążać za mną, zaciągnie mnie z powrotem do domu i zgotuje mi piekło. W sumie już nie raz przez nie przechodziłam. Tak czy siak, następnego dnia mogłabym spodziewać się świeżych siniaków, więc pod groźbą kary moja ucieczka nie wiele zmieniała. Tylko że dawała mi coś, czego tak bardzo pragnęłam przez ostatnie kilka lat. Wolność, niezależność i nowy początek. Dla tego wszystkiego- musiałam zaryzykować. 
  Natychmiast poderwałam się z siedzenia i pognałam do sypialni, by spakować swoje rzeczy. Zostało mi 5 godzin do powrotu chłopaka i ewentualnej destrukcji mojego pomysłu. Niewiele czasu na zamknięcie całego rozdziału w moim życiu i pożegnanie się na zawsze, praktycznie ze wszystkim co dotychczas miałam. Zabrałam większą część pieniędzy z naszego sejfu i wsadziłam do torebki, jednak po namyśle umiejscowiłam też trochę w biustonoszu. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wyjęłam moją rezygnację ze studiów oraz stażu w redakcji, które jakiś czas leżały już schowane w szufladzie, przygotowane na wszelki wypadek. Jak dobrze, że kiedyś przyszło mi do głowy je napisać. Również wcisnęłam papiery i dokumenty do podręcznej torebki, a ubrania wrzucałam do kilku walizek na raz, nie dbając o ich dokładne składanie, ani późniejszy wygląd. Po opróżnieniu swojej części garderoby została mi jeszcze cała szafa i komoda. Spojrzałam na nie załamana. "Cholera, nie dam rady zabrać wszystkiego!"- przemknęło mi przez myśl. Tak trudno było spakować całe 18 lat życia do trzech walizek i dwóch toreb. Wtem zaświtała mi kolejna myśl, równie ryzykowna jak wszystkie poprzednie, ale równie niezbędna, by mi się w ogóle udało. Pognałam schodami do piwnicy, a następnie przedzierałam się między zakurzonymi półkami i pajęczynami, zanim dotarłam do kąta, w którym stały pudła ze starymi podręcznikami. Nie wahając się, wysypałam je na podłogę, a puste kartony wzięłam ze sobą na górę. Włożyłam w nie średnio potrzebne rzeczy, rzadziej noszone ciuchy i książki, które jeszcze czytywałam. Musiałam mieć pewność, że zabiorę tylko niezbędny bagaż, bo więcej nie byłabym w stanie unieść. Wyjeżdżając na ostatnią chwilę nie mogłam zabukować biletów na samolot, który byłby o wiele wygodniejszy i bezpieczniejszy w mojej sytuacji. Zamiast tego musiałam postawić na pociąg. W pośpiechu kupiłam bilet przez internet oraz znalazłam jakiś hotel w centrum Londynu. Od razu zarezerwowałam pokój i postanowiłam wysłać tam kurierem moje zaklejone paczki, wstępując na pocztę po drodze na dworzec. 
Nigdy wcześniej nie byłam w stolicy, nie znałam tam nikogo, nieszczególnie się nią interesowałam. To ogromna metropolia pełna ludzi, a fakt, że nie miałam z nią nic wspólnego jeszcze bardziej minimalizował szansę znalezienia mnie tam. Pobiegłam do łazienki, gdzie jednym ruchem zrzuciłam wszystkie swoje kosmetyki z szafki za lustrem do kosmetyczki. Podskoczyłam ze strachu, kiedy nagle mój telefon wydał z siebie głośną melodię. Stare perfumy, które dostałam od brata na 15 urodziny, wypadły mi z ręki i roztrzaskały się na płytkach, roznosząc w pomieszczeniu niezbyt ładny, korzenny zapach. Trudno, i tak ich nie lubiłam. Trzymałam je chyba tylko dlatego, że były ostatnią rzeczą, jaką dostałam od Garetta, zanim zniknął. Cóż za dziwna sytuacja- odchodząc od jednej osoby zniszczyłam coś, co dostałam od drugiej osoby, zanim odeszła ode mnie. Szybko wyjęłam komórkę z kieszeni i odebrałam.
-Co robisz?- Harry odezwał się wesoło, lecz szorstko. Naprawdę słodko z jego strony, że pyta.
-Jeszcze sprzątam- skłamałam. Nie, w zasadzie to była prawda. Zbierałam z podłogi kawałki szklanego flakonika, po czym wrzucałam je do kosza.
-Dobrze. Co na obiad?
-Ummm... spaghetti. Takie jak lubisz- próbowałam udawać przymilną, jak zawsze. "Odgrzejesz je sobie w mikrofali, bo mnie już tu nie będzie, dupku"- dodałam w myślach, z przebiegłym uśmiechem błąkającym się na ustach.
-Okay. Wrócę później, Patrick załatwia dziś części za miastem, więc muszę posiedzieć dłużej w warsztacie.- oznajmił niezadowolony, a w mojej głowie rozbrzmiała radosna pieśń zastępów anielskich, które wstawiły się za mną tego dnia. Poczułam dozgonną wdzięczność do Patricka Smitha, że wybrał tak idealny moment, by udupić Harry'ego w pracy.
-Nie ma sprawy.

-Do zobaczenia potem.- pożegnał się.
-Pa.- odparłam i poczekałam aż chłopak rozłączy się pierwszy. Kiedy do moich uszu dobiegał już pikający odgłos przerwanego połączenia, zadzwoniłam jeszcze po taksówkę, po czym wyjęłam z telefonu kartę SIM, pocięłam ją na drobne kawałeczki i wcisnęłam z powrotem do kieszeni. Wszystko, by już zupełnie nie dało się mnie zlokalizować. Zniosłam na dół wszystkie paczki, walizki i torby, a już po dziesięciu minutach taksówkarz pomagał mi wsadzić je do auta. Dałam mu dodatkowe pięć dych, żeby nie ważył się nikomu powiedzieć, gdzie się wybierałam. Przemiły starszy pan obiecał milczeć jak grób. Zamykając drzwi od naszego domu uświadomiłam sobie, że wreszcie raz na zawsze pozostawiam jego, niebliskich znajomych, studia, pracę, całe Holmes Chapel, a w szczególności od popieprzonego chłopaka. Z chwilą przekręcenia zamka i pozostawieniu kluczy pod wycieraczką, zaczynałam nowe życie, lepsze życie, lżejsze życie, szczęśliwsze życie. Ostatni raz spojrzałam na ceglany budynek, który od tej jednej chwili już nie był nasz, i wyszeptałam:"Nawet nie wiesz jak bardzo się myliłeś, Harry. Do zobaczenia nigdy."



_________________________________________________________

Nie będę się znowu tłumaczyć i przepraszać, bo to już się robi nudne i żałosne. Znowu nawaliłam.
Tak, mam problem z poczuciem czasu.
Tak, czasem mam problem z weną. 
Ale 
Tak, wciąż mam zamiar pisać to fanfiction. 

Nic nie obiecuję, ale ze względu na wakacje postaram się dodawać rozdziały częściej.
Jeśli chcecie się dowiedzieć co wydarzy się dalej w historii Grace i Harry'ego, po prostu czekajcie i czytajcie.
To tyle.
Do następnego. 
xx

11 komentarzy:

  1. Wow juz nawet zapomniałam o czym był twój ff xd ale nie ważne, ważne że znowu jesteś i piszesz :) rozdział genialny jak zawsze fajna była ta część z dnia w którym obchodziła od Harrego :3 mam nadzieję że nie będziemy musiały na następny tak długo czekać bo ja znowu się będę tęsknić :3 życzę weny ;* do następnego

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również zapomniałam o co tutaj chodziło. Coś mi świtało, ale nie do końca wiedziałam co.
    Jakoś nie mogę uwierzyć w tą cudowną i nagłą przemianę Harry'ego. Nie możliwe, aby trybiki w jego głowie tak szybko się poprzestawiały.
    Ten rozdział bardzo mi się spodobał, bo byłam ciekawa jak przebiegła ucieczka Grace.
    W takim razie życzę weny i czekam na następny ;)
    Zapraszam do mnie: i-am-taken.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie! Tyle czekałam XD Cudowny *_*

    OdpowiedzUsuń
  4. ohh to jest super..
    tak dobrze się czyta i ciekawi ogólnie ta historia

    OdpowiedzUsuń
  5. [SPAM]
    "Drogi chłopcze obok. Cześć jestem "dziewczyną z sąsiedztwa" lub jeśli zwróciłeś na mnie uwagę przez ostatnie 17 lat to po prostu nazywaj mnie Chloe Wilson. Jeśli chcesz spróbować złamać moje serce musisz wiedzieć, że ono już dawno jest w kawałkach"

    zapraszam na nowe fanfiction o Niallu :)
    http://if-we-do-this-together-is-the-end.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Odraza mnie to ze harry ja bije..nie może się jakoś zmienić? Niech będzie,zboczony ,zazdrosny ,agresywny ale do innych,nie do niej.Proszę Cie zrób to dla dziewczyn z mojej paczki i dla mnie..:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ło matulu! Kocham to ff. Kurde i to wspomnienie jak od niego odchodziła. W sumie to po przeczytaniu wszystkich dotychczasowych rozdziałów, myślę że Harry chce się zmienić, ale nad tym nie panuje. Trzymam kciuki za to żeby mu się udało!

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekam na kolejny, gdyż blog jest super !! :*

    OdpowiedzUsuń