wtorek, 14 października 2014

Rozdział 14

22 komentarze:
   ~Grace~

   Trwałam w lekkim otumanieniu, zanim nikłe czynniki zewnętrznego świata zaczęły docierać do mojej świadomości. Miałam wrażenie, że spałam długo, ale coś było nie tak, w ogóle nie czułam się wyspana, czy jakkolwiek wypoczęta, co zazwyczaj następuje po przebudzeniu. Powoli rozchyliłam powieki, ale ku mojemu zdziwieniu, nie zostałam oślepiona przez żadne silne światło. Dookoła panowała praktycznie zupełna ciemność. Nagle zachłysnęłam się powietrzem, jakbym dopiero co wynurzyła się z wody, napawałam się każdym głębokim wdechem. Gdzieś, gdzie się znajdowałam panowała duchota i nieco za mocny zapach męskich perfum. Przyjęłam pozycję siedzącą, zrzucając z siebie miękki kawałek tkaniny, którą dodatkowo byłam okryta. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się nieco do ciemności, uświadomiłam sobie, że byłam w jakiejś sypialni, dostrzegłam kanciasty zarys szafy, a po lewej musiało być okno, gdyż delikatne smugi światła usilnie próbowały przedrzeć się do środka przez niedosunięte rolety. Mój instynkt samozachowawczy zaczął działać, skłonił mnie, bym tam podeszła i ułatwiła sobie rozeznanie przez uzyskanie jeszcze choć odrobiny jasności. Wygramoliłam się z czegoś, na czym leżałam i co, jak wywnioskowałam, było łóżkiem. Z zaskoczeniem odkryłam jak duża odległość dzieliła jego szczyt od podłogi, kiedy moje bose stopy bezwładnie opadły na miękki dywan, a najwyższy punkt materaca sięgał mi prawie do pasa. Wolno, na palcach podreptałam do rolet i z nadzieją zaczęłam podciągać je w górę, jednak przeliczyłam się- światło wpadające do pomieszczenia pochodziło od ulicznej lampy. Gdyby nie to, na dworze panowała zupełna ciemność. Wszystko spowite było mrokiem głębokiej nocy, nawet w sąsiednich kamienicach chyba wszyscy już spali. Musiało być późno. Nikły blask który uzyskałam z zewnątrz wystarczył jednak, abym mogła odnaleźć na ścianie odpowiedni pstryczek. Żyrandol w momencie się rozpromienił, ukazując mi całe wnętrze pokoju. Dopiero wtedy zaczęła mnie owładać panika. Na rekach zauważyłam świeże zadrapania i wciąż czerwone odciski na nadgarstkach. Moja sukienka była poszarpana, porozrywana, w kilku miejscach dziurawa, no i, mój Boże, nie miałam na sobie majtek! Z zawstydzeniem zacisnęłam nogi, jakbym chciała uchronić swoje krocze od nieproszonego wzroku, choć nie było nikogo, kto mógłby go na mnie zawiesić. Omiotłam też wzrokiem cały pokój, najwyraźniej sypialnię. Była duża, przestronna, w jasnych kolorach- królowały kremowy i ecru*, może nawet beż. Byłoby ciepło i przytulnie, gdybym do jasnej cholery w ogóle miała pojęcie gdzie jestem! Zajmowane przeze mnie wcześniej łóżko było nie tylko wysokie, ale i ogromne w każdym znaczeniu. Na przeciwko stała szeroka szafa, obok niewielkie biurko, a nad nim plazmowy telewizor. Moje zainteresowanie przykuły liczne ramki na zdjęcia, poustawiane na komodzie pod ścianą, z prawej strony. Ciekawość zwyciężyła, więc niepewnie podeszłam bliżej, chcąc dowiedzieć się czegoś o właścicielu tego pokoju, który być może mnie tu zaciągnął. Stanęłam jak wryta. Oniemiała wpatrywałam się w fotografie, które przedstawiały nikogo innego jak... mnie. Na pierwszej, dziesięcioletnia wersja mnie stroiła dziwną minę, pokazując język i lekkie braki w uzębieniu, po wypadnięciu pięciu mleczaków na raz. Dalej, w kremowej otoczce, jako trzynastolatka- miałam kamienny, skupiony wyraz twarzy, trochę jeszcze smutny; plotłam bransoletkę z muliny, co po śmierci rodziców było moja odskocznia. Z kolejnej ozdobnej ramki uśmiechała się do mnie już szesnastoletnia Grace, której włosy rozwiewał wiatr, a oczy aż błyszczały. Wyglądałam na naprawdę szczęśliwa.
Skąd ktoś by je wziął? Nie miałam w tamtych latach zbyt wiele znajomych, którym mogłabym je dać, zwłaszcza, że nie miałam pojęcia że takie w ogóle istnieją, że ktoś je robił. Pierwszy raz widziałam je na oczy. Ale jedno było tak znajome, że jego widok aż mnie uderzył. Na środku, pośród tych wszystkich i kilku jeszcze innych zdjęć widniało największe. Przedstawiało mnie i... Harry'ego. Chodziliśmy wtedy do liceum, bodajże przedostatniej klasy**. Obejmowałam go za ramiona, podczas gdy on trzymał aparat obiektywem w naszą stronę. W duchu zaśmiałam się, na nasze pierwsze selfie jako oficjalnej pary. Nad naszymi głowami widać było właśnie wyryte serce z inicjałami "G+H". Nawet wschodzące słońce, księżyc w pełni, czy najjaśniejsze gwiazdy nie umywały się do blasku naszych wesołych uśmiechów. Przepełniało nas czyste szczęście, jakby nic innego na świecie się nie liczyło, tylko my razem i nasze wspólne chwile. Przyłożyłam dłoń do ust, hamując wszystkie okrzyki które się na nie cisnęły. Chciałam jednocześnie wrzeszczeć z przerażenia i szeptać ze wzruszenia, śmiać się i płakać. Nie wiedziałam co bardziej pasowałoby do mojej sytuacji. Pamiętam jak cudownie się wtedy czułam, jak, pomimo wszystkich złych wydarzeń, które mnie spotkały, było mi dobrze, jak błogo i beztrosko. Gdzie uleciały takie chwile? Co się potem zmieniło? Rozmyślając o tym, nie zwróciłam uwagi na kluczową informację. Wydarzenia z klubu powracały do mnie, powoli składając się w logiczną całość.
Ten drink... tam musiało coś być. Po kilku łykach od razu zwaliło mnie z nóg; może nie mam niesamowicie mocnej głowy, ale nie zaliczam gleby po kilku łykach na cały wieczór! Harry był wczoraj ze mną, siedział tuż obok. Mógł w każdej chwili coś mi wrzucić, czy dosypać, potem wywlókł mnie stamtąd i przywiózł do siebie, żebym nie mogła uciec. Ponownie przykryłam usta ręką, by nie wydać z siebie żadnego okrzyku. Zaczęłam gorączkowo rozważać mój brak bielizny i podartą sukienkę. A co jeśli on mnie zgwałcił?! Był nieobliczalny, mogło dojść do wszystkiego!
-Mój Boże... -szepnęłam do siebie i zaraz podskoczyłam, prawie dostając zawału serca, kiedy na dole rozległ się metaliczny huk. Nie mogłam tam tak stać i czekać na śmierć, czy Bóg wie co ten psychol dla mnie zgotował. Chciałam sama się z nim skonfrontować, żeby w razie czego mieć chociaż to poczucie, że zrobiłam wszystko co mogłam żeby wygrać. Zaczęłam szukać wzrokiem jakiejś prowizorycznej broni. W oczy rzuciła mi się tylko niewielka lampka nocna, ale nie było to zbyt praktyczne rozwiązanie. Pomyślałam, że jeśli to faktycznie pokój Harry'ego to musiał tu trzymać coś do samoobrony w nagłym wypadku, zawsze miał coś pod ręką. Miałam tylko nadzieję, że nie okazał się na tyle zapobiegliwy by zabrać to zanim umieścił mnie w tym pomieszczeniu.
W pierwszym odruchu zaczęłam grzebać w szafkach przy łóżku i był to strzał w dziesiątkę.
-Bingo!- mruknęłam do siebie, wyciągając niewielki pistolet. Byłam tak samo zdziwiona jak i usatysfakcjonowana. Kiedy szukałam broni, nie miałam tego na myśli aż tak dosłownie. Nie miałam też zielonego pojęcia o jakichkolwiek spluwach, jednak nie mając zbytniego wyboru, chwyciłam go pewniej w wyciągnięte przed siebie obie dłonie i powoli zaczęłam schodzić na dół. Ku mojej radości stopnie schodów nie skrzypiały pod moimi stopami, więc mogłam iść cichusieńko. Dotarłam do parteru i uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia gdzie dalej iść. Jednak znów usłyszałam jakiś brzdęk, więc postanowiłam się pokierować za jego odgłosem. Moje domysły zaprowadziły mnie do... kuchni. Nie żadnej piwnicy, nie sali tortur, tylko zwykłej, ładnej kuchni. Ale to chyba jeszcze nic nie znaczy, prawda? Nawet tam można kogoś okaleczyć jakimś ostrym nożem, czy walnąć w łeb patelnią. Nigdzie nie mogłam się czuć pewnie.
Harry stał przy marmurowym blacie jakieś trzy metry ode mnie. Był odwrócony tyłem, dostrzegłam ruch mięśni jego ramion opiętych materiałem czarnej koszulki, kiedy mieszał coś w garnku. Wstrzymałam oddech.
-Odłóż tą broń, słońce. Oboje wiemy, że nie umiesz jej używać, a chyba nie chcesz zrobić sobie krzywdy.- odezwał się spokojnie, nawet na mnie nie patrząc. Głośno przełknęłam ślinę i zacisnęłam dłonie na pistolecie.
-Może chciałabym ją zrobić tobie, ty gnojku! Zaciągnąłeś mnie tu jako niewolnicę, prywatną dziwkę?! Spełniłeś swój chory plan, ale ja nie mam zamiaru go ciągnąć. Wypuść mnie, bo jak nie to, możesz mi wierzyć, nie zawaham się strzelić.- krzyczałam stanowczo. Chłopak oparł ręce o umywalkę i posłał mi skonsternowane spojrzenie.
-O czym ty w ogóle mówisz?- zaśmiał się nerwowo- Niewolnica? Grace, przecież nie trzymam cię tu na siłę, możesz iść kiedy chcesz! Co ci odbiło?
-Co mi odbiło?! Dosypałeś mi jakiegoś gówna do drinka, wywlokłeś mnie z klubu, przyprowadziłeś nie wiadomo gdzie i chuj wie co jeszcze mi zrobiłeś!- wrzasnęłam, wymachując bronią na wszystkie strony.
-Drogi Boże, to w ogóle nie tak. Posłuchaj- westchnął, podchodząc bliżej.- Faktycznie, miałaś tabletkę gwałtu w drinku, ale nie miałem nic wspólnego z tym świństwem. Kiedy się obejrzałem, kilku gości zaciągnęło cię na zaplecze, zaczęli się już do ciebie dobierać, ale słowo daję, zająłem się tymi skurwysynami tak, że nigdy nie będą nawet śmieli pomyśleć o twojej osobie. Byłaś nieprzytomna, zawiozłem cię do siebie, bo tylko tu mogłem mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Poza tym, nawet cię nie tknąłem.
Zamurowało mnie. Myślałam, że to on jest moim oprawcą, tymczasem tego wieczoru okazał się moim bohaterem.
Jego zielone oczy patrzyły na mnie tak uczciwie i intensywnie, świdrowały czekając na moją reakcję. Znałam ten wzrok. Miałam pewność, że mówi prawdę.
-Wierzę ci.- oznajmiłam cicho.
Szatyn odetchnął z ulgą i zlustrował mnie od góry do dołu.
-Jak się czujesz?
-W porządku.
-Jesteś głodna?
-Nie bardzo. Trochę mi niedobrze.
-To normalne, organizm musi pozbyć się toksyny.
-Mogę wiedzieć gdzie jestem i która godzina?
-Pewnie. Moje mieszkanie, północny skraj Londynu, trzecia w nocy.
-Okay, chociaż tyle.
-Zostawiłem ci ubrania, gdybyś chciała się przebrać.
-Och, nie zauważyłam. Chyba pójdę.
-Powinno być lepiej. Czuj się jak u siebie.




W drodze do sypialni wymiotowałam cztery razy. Niezbyt przyjemnie, chociaż potem czułam się o wiele normalniej. Przebrałam się w duży biały t-shirt (Harry'ego) i męskie bokserki (również Harry'ego), siadłam na skraju łóżka i w zasadzie nie wiem na co czekałam. Może miałam zamiar przeczekać tak całą noc, nie mam pojęcia. Po prostu wydawało mi się to cholernie dziwne, gdybym zeszła na dół i jak gdyby nigdy nic usiadła przed jego telewizorem. Więc siedziałam i gapiłam się w zdjęcia.
Minął kwadrans, może dwa, zanim Styles pojawił się w progu pokoju.
-Mogę?- zapytał idiotycznie.
-Um, pewnie, to twoja sypialnia. Jakoś nie pytałeś o pozwolenie przed wtargnięciem do mojej.- odparłam, na co zachichotał.
-Racja.- usiadł obok mnie i spojrzał w tym samym kierunku. Milczeliśmy chwilę, ale o dziwo nie czułam się niezręcznie. Potem przerwał ciszę, mówiąc:
-Patrzyłem na nie codziennie.
Odwróciłam twarz ku niemu, na co, zachęcony moim zainteresowaniem, kontynuował:
-Patrzyłem na nie codziennie, marząc, że jeszcze kiedyś cię spotkam. A teraz znów siedzisz tak blisko mnie, a ja nie mogę w to uwierzyć. Tylko tu siedzisz i nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo mnie to uszczęśliwia.
-Ja... hmm... chyba mogę trochę posiedzieć, jeśli tak bardzo chcesz.
-Bardzo chcę. Ale... Czy mógłbym... Czy mógłbym cię przytulić? Ja... Chciałbym jeszcze raz mieć cię tak blisko jak kiedyś, usnąć trzymając cię w ramionach, chociaż tę jedną noc.- wyszeptał, spuszczając głowę.- Oczywiście nie musisz się zgadzać, może to zbyt wiele... Nie, w ogóle zapomnij, że pytałem, to nic, nieważne- zakończył pośpiesznie i wstał, ale nim zdążyłam pomyśleć, moja dłoń wylądowała na jego ramieniu. Zatrzymałam go.
-Nie idź. Zgadzam się- odszepnęłam. W jego oczach rozbłysło radosne wzruszenie. Wspiął się dalej na łóżko i ułożył tuż obok. W momencie, gdy przyciągnął mnie bliżej i zamknął w delikatnym uścisku swoich ramion, poczułam się jak dawniej, w najlepszych chwilach spędzonych razem. Nie było już dorosłej studentki i tajemniczego eks, śledzącego każdy jej krok; nie było zastraszonej maturzystki i jej brutalnego chłopaka; cofnęliśmy się do najszczęśliwszych czasów- istniała tylko dwójka zakochanych nastolatków, nie widzących poza sobą świata. Przez tą jedną noc znowu byliśmy razem ja i on, on i ja. On mój, a ja jego.
-Harry?
-Tak?
-Uratowałeś mnie.- przyznałam, zagryzając drżącą wargę.
-Kiedy tylko będziesz potrzebować, zawsze cię uratuję.- powiedział prosto do mojego ucha, splatając razem nasze palce.
-Dziękuję.- odparłam, ścierając z policzka jedną, małą łzę, chociaż nie byłam pewna, czy należała do mnie, czy do niego.

Zacieśniłam uścisk, przymknęłam oczy, a ciepło jego ciała, rytmiczne bicie jego serca i słodkie słowa szeptane przez jego usta, ukołysały mnie do snu.

____________________________________________________________________________ 
Witam!
Jak widać robi się słodko... niech Was to nie zmyli.
Mam nadzieję, że się podoba.
Do następnego x

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 13

9 komentarzy:
Uwaga! Rozdział zawiera sceny o lekkim zabarwieniu erotycznym.
_______________________________________________________



~Rose~

   Całe popołudnie spędziłam wysiadując w fotelu na tarasie, leniwie popijając kawę. Delikatne promienie słońca ogrzewały moje ciało, które ledwo co wygramoliło się ze swojego przytulnego łóżka po poobiedniej drzemce. Do uszu dobiegało wesołe ćwierkanie ptaków, a słodko-gorzkawy smak cappuccino pieścił moje kubki smakowe z każdym upajającym łykiem. Reszta dnia zapowiadała się świetnie, aż z wyjątkową radością myślałam o pójściu do pracy, by zastąpić Grace. Blondynka zapewne przesypiała na swojej kanapie kolejną godzinę. Z błogiego rozmyślania wyrwało mnie narastające dobijanie się do drzwi. Niechętnie wstałam i pognałam by otworzyć. Moim oczom ukazał się nie kto inny, tylko właśnie Grace. Kiedy ostatni raz do niej zaglądałam, smacznie chrapała. Futerko Fever widocznie łaskotało ją po buzi, bo ciągle robiła dziwne miny lub zabawnie ruszała nosem, jednak nie przejmowała się tym i cały czas wtulała się w kotkę, która zdecydowanie podzielała jej zamiłowanie do długiego wylegiwania się. A teraz najwyraźniej wstała i przyszła do mnie, o wilku mowa.
-Hej- przywitała się, wchodząc od razu. Dobrze wiedziała, że zawsze jest u mnie mile widziana i nie musiałaby nawet pukać, gdybym nie przekręciła zamków.
-Hej- odparłam, zamykając za nią drzwi i udając się z powrotem na duży balkon.- Siadaj.
-Nie, wpadłam tylko na chwilę. Chciałam zapytać, czy nie poszłybyśmy może na jakąś imprezę?
-Wow, skąd nagle ten pomysł?- zdziwiłam się.
-Tak po prostu. Mam ochotę potańczyć.
-No nie wiem, czujesz się na siłach, żeby nawalić się w sztok i zostać królową parkietu?- zapytałam z lekka ironicznie.
-W zasadzie tak. Nic mi już nie jest, mogę spokojnie gdzieś wyjść. Potrzebuję jakiejś rozrywki,  innej niż powtórki seriali. No bo ile można siedzieć na kanapie? Chcę odreagować.- wyjaśniła przyjaciółka.
-Jeśli tak mówisz, to okay. W każdym razie, wybacz, ale ja nie dam rady z tobą iść Po wieczornej zmianie zamykam Tasty Touch, zapomniałaś?
-Och, no tak, zupełnie wyleciało mi z głowy! Jestem okropna, bierzesz moją zmianę, a ja chcę balować...
-W porządku, idź się wyszaleć! Co za różnica, czy zastąpię cię, kiedy będziesz w klubie, czy w domu. Nie ma sprawy.- oznajmiłam, w międzyczasie przyglądając się puchatym chmurom na niebie. Zaczęłam spokojnie zaplatać luźno opadającego na lewe ramię warkocza.
-Mówiłam ci już kiedyś, że jesteś cudowna?- pochlebiła mi Grace.
-Hmm... tak, ale więcej nie zaszkodzi.
-Najcudowniejsza na świecie!- zaśmiała się, ukazując śnieżnobiały uśmiech.- Skoro ty nie możesz, to chyba spróbuję wyciągnąć Sammy.
-Dobry pomysł, ona na bank się zgodzi. Ale... jesteś pewna, że chcesz wyjść?
-Zupełnie pewna.
-Jednego dnia słaba chorowitka, a drugiego szalona balangowiczka. Zadziwiasz mnie, Grace.- zachichotałam, po czym szturchnęłam ją łokciem.
-Hej, to raczej lepsze niż spędzanie cudownego piątkowego wieczoru w robocie.- stwierdziła na przekór.
-Masz mnie, niechętnie przyznam ci rację. Chociaż wiesz, przy odpowiednim towarzystwie jakoś to zniosę- poddałam się, lecz mrugnęłam do niej zadziornie, upijając ostatni łyk swojej kawy.
-Widzisz, zawsze jest jakaś jasna strona sytuacji. To miłej zmiany, pracusiu. Bardzo ci dziękuję, że mnie zastąpisz. Będę ci wisieć kolejną przysługę.
-Nie trzeba, bawcie się dobrze- rzuciłam na pożegnanie.
-Ty też- jasnowłosa odmrugnęła porozumiewawczo, zanim zniknęła za drzwiami.
Po jej wyjściu udałam się do łazienki by zrobić delikatny makijaż. Byłam gotowa godzinę przed czasem, jednak nie mając nic do roboty, postanowiłam już wyjść do pracy. Szczerze mówiąc, chciałam już go zobaczyć. Usłyszeć jego głęboki ton głosu, który przyprawiał mnie o dreszcz ekscytacji. Móc obserwować jak krząta się po restauracji, wydaje ludziom polecenia, czy grzebie w dokumentach. Był wtedy taki skupiony, lecz zawsze miły dla pracowników. Emanował pozytywną energią, którą czerpał ze swojego biznesu, jakby działalność sprawiała mu niesamowitą radość. Dziwiło mnie to, tak samo jak urzekało. Przez ten cały pracoholizm miał w sobie wiele uroku. A może to po prostu dlatego, że czegokolwiek nie robi, Ryan to Ryan, a ja zdążyłam już coś do niego poczuć. Nie byłam jeszcze pewna, czy to na pewno miłość, ale miałam nadzieję, że niedługo oboje się przekonamy. Ucieszona tą myślą, pognałam do pracy jak na skrzydłach.
Od razu po przekroczeniu progu restauracji zaczęłam, najdyskretniej jak tylko mogłam, szukać go wzrokiem. Możliwe, że był w swoim biurze, bo mój sokoli wzrok zadurzonej dziewczyny nie znalazł go w zatłoczonej sali. Poszłam do pokoju pracowniczego, by odhaczyć swoją zmianę i ubrać fartuszek. Zaraz potem stawiłam się za barkiem, który ze względu na zapadający pomału wieczór, zaczynał przyciągać uwagę klientów różnorodnymi alkoholami. Trudno stwierdzić, czym naprawdę jest Tasty Touch. W większej mierze uchodzi za restaurację, choć z reguły rano funkcjonuje głównie kawiarniana wersja menu, natomiast po zmierzchu stawał się pubem. Ta rozbieżność była trochę trudna do ogarnięcia przez, pracowników, ale ludziom chyba odpowiadała nasza elastyczność. Zadowolony klient, to hojny klient, co dla nas oznaczało więcej pieniędzy, a więc nie mogliśmy narzekać. Praca była wyczerpująca, ale dość przyjemna.
Zabrałam się za przyjmowanie zamówień; nalewałam dziś w szczególności whisky, robiłam drinki, zbierałam szklanki. Praktycznie cała zmiana opierała się na podobnych czynnościach. Jedyną pociechą był Ryan, który nagle pojawił się u wejścia, przepchał przez tłum i od razu czmychnął do swojego gabinetu. Pomachałam mu z daleka, ale nie byłam pewna, czy w ogóle mnie zauważył. No, to faktycznie zapowiada się ciekawie...



 Siedząc w taksówce, gładziłam dłońmi materiał asymetrycznej, czarnej sukienki, w której wybierałam się na imprezę. Nie mała zbyt wiele detali, prócz tiulowego zakończenia- krótszego z przodu, a dłuższego z tyłu- i dekoltu w serduszko. Dobrałam do niej równie czarne, zamszowe szpilki na platformie i złotą biżuterię- spory łańcuch na szyję i kilka bransoletek. Swoje długie, lekko pofalowane blond włosy jak zwykle zostawiłam rozpuszczone, przez co czułam jak delikatnie uderzają o plecy z każdym moim ruchem. Przeglądnęłam się w małym lusterku, po czym poprawiłam usta, przejeżdżając po nich matową czerwoną szminką. Już z daleka słychać było dudnienie muzyki, dobiegającej z klubu. Po odliczeniu odpowiedniej ilości pieniędzy dla kierowcy, wysiadłam z pojazdu i udałam się do środka. Przedzierałam się przez tłum rozgrzanych ciał, ocierających do siebie nawzajem w sekwencjach ponętnych ruchów. Głośne basy zdawały się z hukiem odbijać od mojej czaszki, wywołując zachęcające do tańca drżenie w kościach. Niewiele myśląc podeszłam do baru, wypiłam naraz kilka shotów, tak na dobry początek, a następnie pognałam prosto na parkiet. Jego posadzka nieco kleiła się od rozlanych napoi i ludzkiego potu, jednak dla nikogo nie miało to najmniejszego znaczenia. Tak jak inni dałam się ponieść dźwiękom, wpasowałam się w pulsujące rytmy, przypominające przyśpieszone bicie wszystkich obecnych serc. Już po chwili poczułam czyjeś umięśnione ramiona otaczające mnie w talii i wyrzeźbiony brzuch przylegający do moich pleców. Normalnie nie czułabym się komfortowo, ale tam było inaczej, po przekroczeniu progu lokalu przenosiłeś się jakby w odmienną rzeczywistość, gdzie dotyk obcych nie był niczym zaskakującym, a wręcz przeciwnie, był oczekiwany, pożądany, zachęcający. Dużo samotnych osób przychodziło właśnie po to, by znaleźć bratnią duszę, używając w tym celu swego ciała. Ja natomiast nie szczególnie żałowałam, że Sammy również nie mogła ze mną przyjść. Doszłam do wniosku, że akurat wtedy chciałam się wyluzować sama, być niezależna i dobrze się złożyło, że przyjaciółka była już umówiona z Charlesem.
Zamknęłam oczy i oddałam się miarowemu kołysaniu nieznajomego, kręcąc biodrami w takt muzyki, co najwyraźniej mu się podobało, gdyż poczułam na szyi jego przyśpieszony oddech. Po kilku minutach takowej kokieterii, wykonałam zmysłowy obrót by stanąć z nim twarzą w twarz. Był nie tylko wysoki oraz dobrze zbudowany, jak zdążyłam się już zorientować, ale i bardzo przystojny. Dyskotekowe światła odbijały się w jego głębokich czekoladowych oczach, a zadziorny uśmiech malował się na pełnych ustach, dodając jego męskiej seksowności chłopięcego uroku. Posłałam mu spod rzęs najbardziej uwodzicielskie spojrzenie jakie byłam wstanie się wysilić, po czym zarzuciłam mu ręce na kark. Brunet przylgnął do mnie bliżej, umiejscawiając swoje dłonie nieco niżej na moim ciele. Wplotłam palce w jego miękkie ciemne włosy, przez co nadałam im wygląd seksownego nieładu. Nie byłam pewna, czy to przez rozpływający się w moich żyłach alkohol, czy jakiś jego niezwykły urok, ale ten facet cholernie mnie kręcił, a przetańczyliśmy ledwo dwie piosenki. Rzadko zdarzało mi się tracić głowę dla jakiegoś ot tak poznanego chłopaka, właściwie to w ogóle. Nigdy nie kończyło się to niczym więcej niż subtelnym obmacywaniu, nie wychodzącym poza granice sensualnego tańca. Tym razem też tak było, nie chciałam wyjść poza swoją strefę komfortu. Jednak on był jak lampa na owady, a ja jak mała muszka- przyciągało mnie do niego, leciałam wprost na jego rażące światło, nie zważając na to, że mogę się poparzyć. Przystawiłam usta do ucha tego przystojniaka, by coś do niego wymruczeć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle, po czym szybko ulotniły się z umysłu. Albo miałam przewidzenia, albo ON tam był. Nie, nie mogłam sobie tego wymyślić, Harry mignął mi gdzieś przy wejściu, rozpoznałabym go wszędzie, nawet w takim tłumie. Ogarnęła mnie złość, że miał czelność przyjść tu za mną. Byłam pewna, że nie znalazł się akurat w tym dniu i tym miejscu, w mojej obecności, przez przypadek.
Pośpiesznie odsunęłam się od obejmowanego chłopaka, krzyknęłam krótkie przepraszam i miałam zamiar ruszyć naprzód, kiedy chwycił mnie za nadgarstek, po czym przyciągnął z powrotem.
-Ej, zaczynało być tak miło, gdzie się wybierasz, mała? - zapytał ironicznie, wzmacniając uścisk na mojej ręce.
-Jak najdalej, puszczaj mnie- wysyczałam mu w twarz. To go widocznie rozochociło, gdyż jego drugie oślizgłe łapsko wylądowało na moim pośladu, mocno go ściskając. Westchnęłam z oburzeniem, bez wahania wymierzając mu wolną dłonią cios z pięści. Nie należałam może do najsilniejszych, ale natarczywiec zatoczył się lekko, a to mi wystarczyło by mu się wyrwać i uciec aż do barku, znajdującego się na drugim końcu klubu. Było tam kilka trzeźwych barmanów, co dawało mi jakiś cień bezpieczeństwa. Zdyszana i zdenerwowana usiadłam na wysokim stołku i zamówiłam drinka o wdzięcznej nazwie Zielona Latarnia. Co chwilę odwracałam się by sprawdzić gdzie znajduje się mój były partner do tańca. Zauważyłam jego głowę wychylającą się ponad innymi, skinął porozumiewawczo do dwóch kolegów i udali się na tyły pomieszczenia. Odetchnęłam z ulgą, ale nagle, jak z pod ziemi przede mną wyrósł Styles.
-Jezus Maria!- wykrzyknęłam zlękniona.
-Nie, jestem Harry.- odparł z rozbawieniem, ukazując dołeczki w policzkach.
-Ha. Ha.- wycedziłam przez zęby, nie będąc w nastroju do żarów. Spojrzałam jednak na jego figlarny uśmieszek i po chwili parsknęłam śmiechem razem z nim. Fioletowowłosa barmanka podała mi zamówiony napój, ale nawet go nie tknęłam. Odwróciłam się do chłopaka i zaczęłam, już mniej przyjaźnie:
-Czemu tu za mną przylazłeś? Zdaje się, że już cię dziś spotkałam, nawet wieczorem nie możesz dać mi świętego spokoju?- zaatakowałam go serią złośliwych pytań.
-Nie, cały czas cię obserwuję, Grace. Wiesz, że nigdy się nie poddaję.- odpowiedział stanowczo.
-Ugh, ja nie mam dziesięciu lat, żeby wszyscy musieli mnie obserwować, martwić się, czy rozkazywać. Odwalcie się wreszcie, spadam stąd- warknęłam, wstając i zaczynając się przepychać między ludźmi. Schowałam się wśród ruchomych ciał. Mój upierdliwy były chłopak zniknął z mojego pola widzenia, ale najwyraźniej ruszył się i zaczął mnie szukać, gdyż nie było go już przy barze, kiedy wróciłam tam po chwili. Mój drink ciągle stał nietknięty, więc pociągnęłam z niego kilka solidnych łyków i postanowiłam na dobre opuścić tą imprezę. Kiedy byłam tuż przy wyjściu, wzrok zaczął mi się zamazywać. Poczułam mocne zawroty głowy, uderzyła we mnie jeszcze większa duchota niż panowała w pomieszczeniu. Zatoczyłam się do tyłu i runęłam na ziemię. Ostatnie co pamiętam, to duże męskie dłonie oplatające moje ciało. Chwilę potem wszystko zniknęło i ucichło, a ja straciłam przytomność.


~Rose~

*muzyka*

  Było już późno, na dworze zapadła zupełna ciemność, a wszyscy klienci opuścili lokal. W zasadzie oprócz mnie nie było już żywej duszy.
Zdążyłam już odłożyć fartuch, zasunąć rolety antywłamaniowe, umyć wszystkie brudne naczynia, pościerać blaty i pozamiatać. Właśnie zabierałam się za układanie krzeseł na stolikach, kiedy usłyszałam jak coś gruchnęło o ziemię. Wzdrygnęłam się i obróciłam szybko, w obawie przed jakimś zbłąkanym, pijanym kolesiem, ale moim oczom ukazał się Ryan, podnoszący teczkę z dokumentami.
-Jeju, przestraszyłeś mnie- przyznałam, uspokajając oddech.
-Wybacz, nie chciałem.- uśmiechnął się.
-Myślałam, że nikogo już nie ma.
-Miałem kilka rachunków do przeliczenia, więc zostałem dłużej. Może ci pomogę...- zaoferował, ale przerwałam mu protestem.
-Nie, nie trzeba. Nie będę cię zajmować, możesz iść.
-A co jeśli ja nie chcę iść? Uznaj to za polecenie służbowe, daj sobie pomóc.- zaśmiał się chicho, po czym zaczął ustawiać krzesła tak jak ja. Panowało między nami dziwne napięcie, jednak wszechobecna cisza nie była niezręczna. Nasze spojrzenia co chwilę się spotykały, po czym posyłaliśmy sobie delikatne uśmiechy lub wybuchaliśmy cichym chichotem. Potem chłopak zaczął opowiadać jakąś zabawną rozmowę z klientem, przez co oboje zupełnie się rozluźniliśmy i rozmawialiśmy bez skrępowania. Każda spędzona tam minuta była dla mnie czystym szczęściem, które rozgrzewało mnie od środka. 
Został nam ostatni stolik na środku sali. Podchodząc do niego, obejrzałam się na swojego szefa i wpadłam na krzesło, które przewróciło się wraz ze mną. W myślach przeklinałam swoją niezdarność, takie upokorzenie akurat przed nim! Z jego ust wyrwał się delikatny, melodyjny śmiech, jednak natychmiast podbiegł do mnie, pomagając mi wstać.
-W porządku?- zapytał troskliwie, topiąc moje serce. 
-Tak, tylko się uderzyłam, ale nic mi nie jest.- stwierdziłam, masując czoło. Ryan odsunął moją rękę i zanim zdążyłam się zorientować, co ma zamiar zrobić, jego usta już całowały mnie w bolącym miejscu. Zaczęłam się jąkać, oszołomiona zaistniałą sytuacją. Tak bardzo jak mi się to podobało, tak dziwne mi się to wydawało.
-Nawet nie wiesz od jak dawna chciałem to zrobić- wyszeptał prosto w moje usta, obejmując moją twarz i stykając razem nasze czoła.
-Nawet nie wiesz jak się bałam, że nigdy tego nie zrobisz- odparłam ochoczo, po czym nie mogąc dłużej wytrzymać rosnącego pożądania, złączyłam nasze wargi w upragnionym pocałunku. Z każdą chwilą stawał się bardziej namiętny i zachłanny, jakbyśmy chcieli być bliżej siebie niż to w ogóle możliwe, jakbyśmy chcieli wynagrodzić nim kilka lat pozostawania w sferze przyjaźni, jakbyśmy postawili sobie na cel, by ten pierwszy pocałunek uczynić naszym najlepszym. Poczułam jak jego chłodne dłonie przenoszą się na moją talię. Uniosły mnie w górę, posadziły na stole, a następnie błądziły po moim ciele, odkrywając je po raz pierwszy. Jego pocałunki zeszły niżej, na moją szyję, obojczyki, ramiona, piersi. Zsunął ze mnie rozpinany sweter, by mieć większe pole do zaznaczenia swoimi różowymi wargami. Rozchyliłam nogi, by mógł stanąć między nimi, by się przysunął, był blisko jak tylko się da. Chciałam żeby nasze ciała stopiły się razem, w jedno, bym czuła go każdą cząstką siebie. Pożądanie zawróciło mi w głowie, nie mogłam się opanować. Niedługo potem już zupełnie leżałam na drewnianym blacie, przyciągając go do siebie za jego koszulę. Czułam jego twardego członka napierającego na moją nogę. Dłoń chłopaka dostała się pod moją letnią sukienkę i zaczęła powolną wędrówkę w górę mojego uda, wywołując na nim gęsią skórkę, trochę to z zimna, a trochę z podniecenia. Dotarł do tasiemki majtek, a ja dziękowałam w duchu, że założyłam koronkowe stringi zamiast jakiegoś babcinego spadochronu. Wsunął dwa palce za delikatny materiał bielizny, dotykając opuszkami mojej kobiecości. Jęknęłam przeciągle, wyginając plecy, na co powtórzył ten ruch. Drażnił się ze mną, dobrze wiedział, jak tego chciałam, mimo to poruszał się łapczywie, ale wolno i delikatnie, doprowadzając mnie tym do szału. A im bardziej zwlekał, tym większe miałam wątpliwości. Szczerze mówiąc, nigdy jeszcze nie odbyłam prawdziwego stosunku. Kiedy Ryan zaczął rozpinać pasek, wpadłam w panikę. Na litość boską, zaraz miałam stracić dziewictwo z własnym szefem, w jego restauracji, a mojej pracy, do tego na stole, gdzie jutro ktoś będzie jadł! Nagle wydało mi się to tak obleśne, że nie miało znaczenia jak bardzo Gardner mnie kręcił, ani jak długo marzyłam o tej chwili i jak mi się podobała. Poczułam obrzydzenie do siebie, do niego, do tego miejsca, uświadamiając sobie, że to zupełnie nie tak powinno wyglądać. Z całego tego strachu, do oczu napłynęły mi łzy, zaczęłam się wyrywać spod jego dotyku.
-Nie!- zaprotestowałam głośno, powstrzymując go od pozbycia się spodni.
-Rose, co się stało? Czy ja...
-Nie, nie, po prostu nie, nie mogę, przepraszam.- wyszlochałam, czym prędzej schodząc z blatu i narzucając sweter. Pośpiesznie chwyciłam torebkę i wybiegłam, zanim mój niedoszły, niezwykle zdziwiony kochanek zdołał mnie zatrzymać. Biegłam ile sił, choć mnie nie gonił. Łzy rozmazywały mi ostrość widzenia, przez co potykałam się o własne nogi.
Jezu, jestem taka głupia! Co ja sobie w ogóle myślałam? Pójdę do pracy, dam się przeruchać i wszystko będzie idealnie? Ale ze mnie idiotka, chyba już nigdy nie będę miała odwagi stawić się w Tasty Touch.
Przechodząc główną ulicą obok klubu, zastanawiałam się, jak teraz bawi się Grace i co powie na moją głupotę. Zauważyłam mężczyznę wynoszącego na rękach łudząco podobną do niej dziewczynę, ale pomyślałam, że już zupełnie poprzewracało mi się w głowie. Nie chciałam swoimi wścibskimi pytaniami niszczyć tym dwojgu humoru, który mógł być przecież tysiąc razy lepszy od mojego. Z całego serca życzyłam im udanego wieczoru, bo ja swój niestety zaprzepaściłam, tak jak dobrą pracę i wieloletnią przyjaźń. W jednej wieczór zepsułam sobie prawie wszystko. Ty to potrafisz, Rose. Gratulacje.

___________________________________________________________
Hej!
Więc... zaczęło się robić gorąco!
Śmiałam się jak głupia, pisząc to, wybaczcie, bo niezbyt umiem pisać takie sceny i według mnie wyszło beznadziejnie, ale trudno.
Obstawiam, że na wstępie ucieszyliście się z Garry moments, a tu jednak Rose i Ryan, pewnie mnie znienawidzicie hahaha XD 
Ale spokojnie, jeszcze się doczekacie.
Piszcie, co sądzicie.
Jak widzicie naprawdę się  p o s t a r a ł a m  się napisać ten rozdział szybciej i mi się udało (jeej!)
Nie oczekuję oklasków, ale pracuję nad swoim wyrabianiem się w czasie.

Jak widzicie jest nowy, piękny i oficjalny szablon specjalnie na Fear, autorstwa cudownej @OlcirekLove1D, za który bardzo jej dziękuję! ♥

Kocham! See ya! x

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 12

9 komentarzy:
~Harry~  

 Powoli zapadał zmrok, kiedy podjechałem pod dom i zaparkowałem na podjeździe. Spokojnie wyszedłem z auta, po czym udałem się po schodkach do wejściowych drzwi.
Naciskając na klamkę, nie wiedziałem jeszcze, że to, co potem zobaczę zmieni moje życie. Co więcej- całkowicie je zburzy.
Przekroczyłem próg i pierwszym, co rzuciło mi się w oczy był brak płaszcza Grace w przedpokoju, jednak zlekceważyłem to, pomyślawszy, że mogła go schować, robiąc porządki.
-Już jestem!- oznajmiłem głośno, lecz odpowiedział mi tylko głuchy pogłos. Rozejrzałem się po salonie, ale nie było jej tam. – Grace?- zapytałem.- Grace, gdzie jesteś?
Jedynie odgłos moich kroków zakłócał zupełną ciszę, w jakiej był pogrążony cały dom. Równomierne uderzanie o panele roznosiło się echem chyba po wszystkich pokojach.
-Grace, nie bawimy się w chowanego, to nie czas na głupie gierki, wyłaź! Grace!- wołałem.
Cisza.
Zacząłem się lekko niepokoić, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza: byłem kurewsko zdenerwowany.
Tylko omiotłem wzrokiem pustą kuchnię i od razu pobiegłem na górę. Nieco ciszej podszedłem do zamkniętych drzwi, mając nadzieję, że nie słyszała jak wchodziłem, pomimo mojego darcia ryja. Byłem pewny, że tam ją znajdę i z przypływu nagłej złośliwości chciałem ją przestraszyć. Powoli nacisnąłem na klamkę, po czym szybko otworzyłem drzwi, które z hukiem uderzyły w ścianę.
-Aha!- krzyknąłem triumfalnie, jeszcze zanim zdążyłem się zorientować, czy rzeczywiście była w pokoju. Tak bardzo się zawiodłem...
Nasza sypialnia wyglądała jak zazwyczaj. Na pozór. Kiedy otworzyłem szafę, zobaczyłem coś, czego z całego serca i zupełnie szczerze nienawidziłem- pustkę. Nie znajdowała się w środku ani jedna rzecz. Wyciągnąłem z komody pierwszą lepszą szufladę, przejrzałem ją i odrzuciłem, przez co z trzaskiem uderzyła o podłogę. Przeszukiwałem w ten sposób wszystkie szafki, lecz za każdym razem nic nie znajdowałem. W łazience nie było żadnych damskich kosmetyków, nawet jej szczoteczki do zębów. 
-Gdzie się podziewasz, do kurwy nędzy?!- ryknąłem.
Panika rozpanoszyła się w mojej głowie, wróciłem do wspólnego pokoju, obijając się po ścianach jak w amoku. Wszystko zaczęło do mnie docierać i uświadomiłem sobie tą cholernie bolesną prawdę. W jednej chwili cały mój świat runął jak domek z kart. 
Odeszła.
Tak po prostu zniknęła.
Zabrała mi wszystko, bo zabrała siebie.
-Zostawiła mnie...- szepnąłem, nie wiadomo do kogo.- Zostawiła!!!- wrzasnąłem przeciągle, praktycznie zdzierając sobie gardło. Moja pięść z rozmachem uderzyła w wiszące na ścianie lustro, którego odłamki rozprysły się po pomieszczeniu. Byłem zupełnie jak jego szklana tafla- kiedyś codziennie mogłem oglądać jej piękną twarz, ale nagle, w jednej chwili zostałem rozbity na maleńkie kawałeczki, których nie dało się już złożyć z powrotem. 
Ciepła krew powoli kapała z licznych ranek na moich knykciach. Nie zważając na to, włożyłem palce we włosy i ciągnąłem z całej siły, jednocześnie wydzierając się najgłośniej jak mogłem. Nie czułem bólu, ani rąk ani gardła; nic nie mogło boleć bardziej niż moje złamane serce. Głos zaczął mi drżeć, a zaraz zanim całe ciało. Opadłem na podłogę i przez dobrą godzinę leżałem wśród resztek szkła i swojej dumy, trzęsąc się, krwawiąc i płacząc.Gdyby był konkurs na najbardziej żałosny widok na świecie, wrak człowieka lub obraz nędzy i rozpaczy, na pewno bym wygrał, jednakże nie mógłbym świętować zwycięstwa, gdyż właśnie przegrałem coś najcenniejszego w moim życiu.
Bo Grace była dla mnie wszystkim.
I nie zostało mi już nic.




   W ciągu kilku godzin zdążyłem się trochę opamiętać, co nie znaczy, że się z tym wszystkim pogodziłem, albo co gorsza, że mniej cierpiałem. Zdołałem podnieść się z ziemi i zadzwonić do niej jakieś 27 razy, ale za każdym razem nie dało się zrealizować połączenia. Zauważyłem w kuchni świeży obiad, co więcej było to moje ulubione danie, zupełnie tak jak powiedziała podczas naszej ostatniej rozmowy. Chociaż byłem cholernie głody, nie zjadłem go, ponieważ nie byłbym w stanie tknąć czegoś przygotowanego przez jej ręce, nie łkając przy tym cicho. Postanowiłem, że pójdę na spacer, bo oszalałbym siedząc do końca dnia, sam jak palec, w domu pełnym wspomnień. Musiałem odetchnąć. Narzuciłem swój płaszcz i wyszedłem z domu.
Rześkie, wieczorne powietrze musnęło mój kark. Zaczęło przenikać całe moje roztrzęsione ciało. Odetchnąłem nim głęboko, próbując ukoić zszargane nerwy, co jednak nigdy nie przychodziło mi łatwo. Tylko Grace udawało się okiełznać moje wybuchy złości, pomimo że często, zupełnie nieświadomie, sama je wywoływała. Z resztą, nawet ona nie zawsze była w stanie cokolwiek na nie poradzić. Nienawidziłem się za to, dosłownie gardziłem każdą cząstką swojej duszy i ciała. Nie znosiłem tego popierdoleńca, którym się stałem, tego dupka, który traktował swoją ukochaną jak gówno. A przez te dwie części mojej osobowości ta normalna strona mnie ucierpiała jak tylko mogła. Nie miałem już nikogo tak bliskiego, bym mu w pełni ufał, bym go bezgranicznie kochał. Może kilka osób z dalszej rodziny, rozrzuconych gdzieś po świecie, z którymi urwał się kontakt. Właśnie kiedy zostałem sam, pożałowałem wszystkiego, co źle zrobiłem, a było tego sporo. Bez niej nic już nie było takie samo. Jak to mówią "dopiero gdy coś stracisz, zaczynasz to doceniać"   Przez mrok zapadającej powoli nocy przebijało się tylko niewyraźne światło ulicznej lampy. Na początku swojej wędrówki przyglądałem się tylko sznurówkom w swoich butach, jednak potem zacząłem się rozglądać dookoła. Idąc ulicami miasteczka zauważyłem, że wszystko przypomina mi Grace. Mijałem jej ulubioną lodziarnię, gdzie objadaliśmy się w niedzielne popołudnia; sklepik, w którym dorabiała, zanim dosrała się na staż w redakcji. Muzyka dudniła głośno z klubu, w którym imprezowaliśmy jako nastolatkowie, wciskając się do środka na fałszywe dowody, upijając się razem, by zapomnieć o wszystkich problemach. Nie było to zbyt odpowiedzialne, tak jak sytuacje w naszych domach nie były sielankowe. Raz na jakiś czas musieliśmy się wyszumieć, a dopóki byliśmy razem, wszystko było w porządku.
Mogłem tam wstąpić, by wmieszać się w tłum ludzi i tym razem zapomnieć o problemach, ale poszedłem dalej z dwóch powodów: na chwilę musiałem być sam, ale nie chciałem zapominać.
Po kolejnych kilkunastu minutach drogi i rozmyślań dotarłem do głównego celu. Niespiesznie wspinałem się na niewielkie wzniesienie, gdzie znajdowało się nasze zaciszne miejsce. Będąc na górce, podszedłem pod wielki dąb, który rósł praktycznie na środku, i przejechałem palcami po wgłębieniu w korze. Wyryte przez nas kilka lat wcześniej serce z naszymi inicjałami oraz dopiskiem "na zawsze", oczywiście było tam bez zmian. Szkoda tylko, że między nami tak wiele się zmieniło i brakowało przy mnie jednej połówki z napisu "G+H".
Usiadłem na trawie pod nim, nie zważając na wypustki drzewa wbijające mi się w plecy ani chłód ciągnący od ziemi. Mógłbym ciągle zastanawiać się czemu i jak ode mnie uciekła, ale jaki to miało sens? Nic bym nie zmienił, tylko bardziej się zdołował, a i tak byłem już blisko od podcięcia sobie żył, czy powieszenia się, o ironio, chociażby na tym właśnie dębie.
Miałem tylko dwie opcje: odpuścić i dać jej odejść lub znaleźć ją i zrobić wszystko, by do mnie wróciła. Chyba nie trudno zgadnąć, którą możliwość wybrałem. Może to egoistyczne, z pewnością desperackie, ale potrzebowałem jej do życia tak jak powietrza i po prostu musiałem działać. Byłem skory zaryzykować, choćbym miał szukać jej do szukać aż do starości, byle tylko ją zobaczyć, przeprosić i umrzeć zaraz potem. 
Zacząłem już układać plan.
To jeszcze nie koniec. To tylko ciężki start w nowy, lepszy początek. 



   Otrząsnąłem się ze wspomnień, które najwyraźniej zamroczyły mnie na dłuższą chwilę. Zauważyłem, że wciąż siedzę na kanapie, zapewne w mieszkaniu Grace, dokładnie naprzeciwko niej. Dziewczyna patrzyła w moim kierunku, będąc równie zdezorientowaną co ja, ale jej pełen konsternacji wzrok błądził gdzieś dookoła. Poranne światło wpadało przez rozchylone w salonie żaluzje, tworząc wokół niewielkiej blond głowy coś w rodzaju aureoli. Rzeczywiście tak wyglądała, mój anioł. 

-Boże, jak ja za tobą tęskniłem...- odezwałem się pierwszy, zanim ona lekko otworzyła usta, by coś powiedzieć. Nie dając jej dojść do słowa, zbliżyłem się i musnąłem jej wargi swoimi, ostatecznie zostawiając wyraźny pocałunek na czole. Westchnęła cicho, chcąc nie chcąc ocierając swój nos o mój. Nasze twarze były tak blisko od siebie, a oddechy przyśpieszyły. Przywarłem do niej czołem, szepcząc:
-Tak długo marzyłem, że znowu cię zobaczę. Cały ten czas szukałem, a teraz jestem tu i wręcz mogę...
-O nie, nie- wysapała nagle, przerywając mi. Raptownie odsunęła się na koniec sofy, odgradzając mnie od siebie rękami.- Cholera, to takie niewłaściwe! Ja... myślę, że powinieneś już iść Harry.- oznajmiła zmieszana, przesuwając dłonią po twarzy i masując nasadę nosa, jakby próbowała się uspokoić. 
-Um, dobrze, zmierzę to okno następnym razem.- zgodziłem się, po czym wstałem i powoli podszedłem do drzwi. 
-No nie, Harry, chodzi o to, że raczej... nie będzie żadnego następnego razu.
-Oczywiście, że będzie, kochanie. Musi być. 




__________________________________________
Hej, jak mijają wakacje?
Długo myślałam nad tym rozdziałem, ze względu na refleksje Harry'ego, ale i tak dodaję go wcześniej niż planowałam, więc jestem zadowolona.  
Teraz wiecie jak wyglądało odejście Grace z obu perspektyw. Co sądzicie?
Zamierzam wkrótce zmienić szablon, ale coś mi się poknociło, więc teraz nie jest zbyt ładnie, wybaczcie. 
Postaram się w najbliższym czasie "odświeżyć" bloga i bardziej go ożywić, co wiąże się z zaganianiem samej siebie do pracy nad rozdziałami. 
Mam nadzieję pokonać lenistwo i chwilowe braki weny. 
Trzymajcie kciuki :) x 

P.S. Bardzo proszę, informujcie mnie o zmianie usera na twitterze, bo nie mogę Was informować o nowych rozdziałach. Piszcie nowe w komentarzach, tu lub w zakładce "informowani".

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 11

11 komentarzy:
  Często męczyły mnie koszmary. Śniłam o ludziach, których kochałam, a których już przy mnie nie było, o rodzicach, czasem o Harrym, ale głównie o moim bracie. O bracie, który zawsze smarował moje tosty dżemem. O bracie, którego codziennie budziłam, skacząc po jego łóżku. O bracie, który mierzwił mi włosy, po czym chwalił, mówiąc "i tak ma być, młoda". O bracie, który mnie zostawił, kiedy pojawiły się problemy. O bracie, który podobno mnie kochał...
I zawsze był martwy.
Płonął.
Tonął.
Rzucał się z dachu.
Potrącał go samochód.
A ja zbierałam jego poćwiartowane zwłoki, lub dostawałam je pocztą.
Tylko że tym razem, mój sen nie był straszny. Jedynym koszmarnym aspektem był sam Garett.
Ale żył. Był w jednym kawałku, żadnych ran, siniaków, czy złamań. Szedł w moją stronę, ze swoim lekko cwaniackim uśmieszkiem, przeczesując palcami włosy, w takim samym blond odcieniu jak moje. Kiedy był już blisko i, jak sądzę, zamierzał coś powiedzieć... obudziłam się. Głupia, tylko robiłam sobie tylko nadzieję, zaczęłam się łudzić, myśleć o nim. Choć tak naprawdę nie wiedziałam nawet czy w rzeczywistości jeszcze żyje, jak żyje, gdzie żyje oraz z kim żyje. Może faktycznie był już martwy. Tak jak w moich snach.

  Kolejny raz przetarłam oczy, chcąc jak najszybciej obudzić się z tego obłudnego snu. Minęło kilka tygodni, od dość bolesnego spotkania ze Stylesem, mogłam już wstać z kanapy, mojego tymczasowego posłania, o własnych siłach. Miałam jeszcze lekkie zawroty głowy, ale z każdym dniem przybywało mi energii i powoli wracałam do siebie. Upiłam łyk wody ze szklanki stojącej na stoliku, a następnie powlokłam się do łazienki. Już po chwili stania wydawało mi się, że wszystko dookoła zaczyna wirować. Musiałam zaprzeć się rękami o umywalkę, kiedy zrobiło mi się ciemno przed oczami.
-Nie panikuj. Wdech, wydech.- powtarzałam sobie cicho. Po kilkunastu sekundach poczułam się lepiej. Przemyłam twarz wodą, przetarłam ją ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Z moich ust wydarł się gardłowy wrzask. Harry stał w progu pomieszczenia, swobodnie oparty o framugę drzwi i obserwował mnie z zawadiackim błyskiem w oczach.
-Jezu, przestraszyłeś mnie- wysapałam, dysząc nerwowo. Nasze spojrzenia spotkały się w odbiciu lustrzanej tafli.
-Spokojnie, to tylko ja.- zaśmiał się cicho, widząc moją reakcję.
-Nie wiem czy ten fakt mnie uspokaja- burknęłam, odwracając się gwałtownie. Trochę zbyt gwałtownie. -Co tu robisz?
-Szczerze mówiąc, spodziewałem się nieco milszego powitania...- oznajmił bezceremonialnie, robiąc krok w moją stronę.
-Na razie na to nie licz.- Ciągle jeszcze nie przyzwyczaiłam się do jego nagłych i niezapowiedzianych wizyt, ba, do tego, że go w ogóle widzę, więc nie powinien być zdziwiony moją reakcją. Nie rzucę mu się w ramiona.
-"Na razie"? Czyli kiedyś będę mógł?- znów zmniejszył dystans.
-Ugh Harry, po prostu mi powiedz, czego tu chcesz?
-Przyszedłem zmierzyć twoje okno, żeby wymienić stłuczoną szybę.- oznajmił zbliżając się jeszcze i łapiąc mnie za ręce. Głaskał kciukami wierzch moich dłoni, rozpraszając moją uwagę od swoich słów. Faktycznie, z kieszeni jego ciasnych spodni wystawała taśma miernicza. Dziwiłam się, jak on ją tam w ogóle upchnął. W odpowiedzi zdołałam tylko westchnąć.
-Chcę naprawić wszystko to, co zepsułem. Dosłownie i w przenośni.- wyszeptał, dotykając wargami mojego czoła i składając na nim ukradkowy, delikatny pocałunek. Nieco ośmielony, chłopak mnie objął. Przymknęłam oczy, napawając się tą chwilą, kiedy moje jeszcze wątłe ciało zostało zamknięte w uścisku jego ciepłych, silnych ramion. No proszę, sam mnie w nie w rzucił... Po chwili ocknęłam się, po czym zaparłam ręce na jego torsie, ale nie miałam na tyle siły, by go odepchnąć. Ani drgnął. Przestałam próbować.
-Muszę iść. Usiąść- wymamrotałam, ponownie czując jak osłabienie daje się we znaki. Ruszyłam przed siebie, próbując go wyminąć, jednak był znacznie szybszy. Jego ręka powędrowała do zgięcia moich kolan i już po chwili znajdowałam się znowu w jego objęciach, tyle że nad ziemią.
-Jejku, to nie było konieczne- burknęłam zniesmaczona, jednak bezwiednie oparłam głowę na jego ramieniu. To, że było mi tak cholernie przyjemnie, zdecydowanie nie ułatwiało wściekania się na Harry'ego. Ostrożnie położył mnie z powrotem na kanapie. Jęknęłam, ni to z niezadowolenia, ni to słabego samopoczucia. A już się wygodnie ułożyłam...
Nie. Stop. Muszę się ogarnąć. To wszystko jest nieodpowiednie.
-Um, to może zająłbyś się tym oknem?- zaproponowałam lekko zmieszana.
-Potem.
-Potem?
-Tak. Teraz chcę na ciebie popatrzeć.
-Ach... czemu?
-Po prostu. Uwielbiam na ciebie patrzeć. Przez długi czas nie mogłem, więc teraz chciałbym tylko siedzieć tu i ci się przyglądać.
Ze zdziwieniem otworzyłam usta, a jakiekolwiek słowa ugrzęzły mi w gardle. Odwzajemniłam jego długie spojrzenie i zupełnie się w nim zatraciłam.

  Kiedyś Harry był najcudowniejszym człowiekiem jakiego tylko można sobie wyobrazić. Nawet gdy było źle, to on sprawiał, że było dobrze. Przy nim zapominałam o wszystkich kłopotach. Kochałam go za wszystko i wiedziałam, że on czuł to samo. Udowadniał to i w czynach i słowach, których nie dało się podważyć. "Jesteś jak Słońce. Taka piękna i niezwykła, że ciągle na ciebie patrzę. Tak długo, że to aż boli. Tak, że aż mam plamy przed oczami. Ale je też uwielbiam, bo powstają od patrzenia na ciebie. Moje Słońce."- powiedział mi kiedyś, kiedy odpoczywaliśmy w naszym ulubionym miejscu. Mogło się to wydać ckliwe i oklepane, ale dla mnie, dziewczyny zakochanej w nim wtedy na zabój, to były najpiękniejsze słowa świata. Zaraz po krótszym, ale jakże znaczącym "kocham cię". Zwłaszcza, że wtedy wszystko było nasze. Czerwony koc w kratkę był nasz, kosz z jedzeniem był nasz. Wzgórze na obrzeżach miasteczka było tylko naszym intymnym zaciszem, tak jak rosnące na nim drzewo, rzucające cień na nasze uśmiechnięte twarze. Nawet słońce wydawało się być tylko nasze, kiedy zachodziło tuż przed naszymi oczami, oświetlając twarze pomarańczowymi promieniami. Wtedy, w naszym mniemaniu, cały świat był nasz. A "nasz" znaczy wspólny. Razem, ja i on, on i ja. On mój, a ja jego. 
  I w jednej teraźniejszej chwili, kiedy tylko siedzieliśmy na kanapie patrząc na siebie, wspomnienia wspólnego życia uderzyły mnie tak mocno i boleśnie jak kolejny cios pięścią...



  Zbliżało się południe. Siedziałam na wysokim krześle, popijając herbatę przy kuchennym marmurowym blacie. Trzymałam gorący kubek już dobre dziesięć minut, ale moje dłonie nadal były zimne i drżące. Zdążyłam się już przyzwyczaić do wszystkich skutków moich zszarganych nerwów, które oddziaływały na ciało. Nieśpiesznie unosiłam naczynie do ust i przełykałam lekko przesłodzony napój. Ciecz rozgrzewała mnie od środka, przepływając przez gardło. 
  Od rana zdążyłam już posprzątać cały dom i przygotować obiad, a teraz nie za bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Harry'ego nie było, miał drugą zmianę w warsztacie samochodowym u Smitha. Wszechobecna cisza aż koliła w uszy. Sprawiała mi przyjemność, choć tak bardzo różniła się od tego co działo się na co dzień. Zdecydowanie była rzadkim gościem w naszych skromnych i awanturniczych progach. Te wszystkie szczegóły sprawiały, że czułam się dziwnie. Niby był to normalny, wręcz nadzwyczaj spokojny, dzień. Ale, być może, do czasu. Być może mój chłopak wróci z pracy i wyżyje na mnie swoje złe emocje. Być może zwyzywa mnie od najgorszych. Być może znowu pobije mnie do nieprzytomności. Być może jak zwykle nie przeprosi. Być może wieczorem będzie oczekiwał mojej chęci na seks. Być może nie przeżyję do wieczora. I nagle coś we mnie pękło. Jakaś maleńka, ledwo tląca się we mnie iskierka nadziei w jednej chwili rozbłysła, rozpaliła się jak pochodnia, oświetlając mi całą prawdę o moim życiu. Trwałam uwikłana w chory związek, który niszczył mnie zupełnie, na wszystkie sposoby. Ciągle marzyłam, że kiedyś coś się zmieni, że on się zmieni, ale tak naprawdę to ja musiałam się zmienić, dojrzeć do tej decyzji, spełnić myśl, która kotłowała się w mojej głowie od kilku miesięcy, jednak nigdy nie miałam na tyle odwagi, żeby ją zrealizować. Ale wreszcie nadszedł odpowiedni czas. Jedyne czego się obawiałam, to oczywiście porażka całego planu, czyli tego, że Harry zacznie podążać za mną, zaciągnie mnie z powrotem do domu i zgotuje mi piekło. W sumie już nie raz przez nie przechodziłam. Tak czy siak, następnego dnia mogłabym spodziewać się świeżych siniaków, więc pod groźbą kary moja ucieczka nie wiele zmieniała. Tylko że dawała mi coś, czego tak bardzo pragnęłam przez ostatnie kilka lat. Wolność, niezależność i nowy początek. Dla tego wszystkiego- musiałam zaryzykować. 
  Natychmiast poderwałam się z siedzenia i pognałam do sypialni, by spakować swoje rzeczy. Zostało mi 5 godzin do powrotu chłopaka i ewentualnej destrukcji mojego pomysłu. Niewiele czasu na zamknięcie całego rozdziału w moim życiu i pożegnanie się na zawsze, praktycznie ze wszystkim co dotychczas miałam. Zabrałam większą część pieniędzy z naszego sejfu i wsadziłam do torebki, jednak po namyśle umiejscowiłam też trochę w biustonoszu. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wyjęłam moją rezygnację ze studiów oraz stażu w redakcji, które jakiś czas leżały już schowane w szufladzie, przygotowane na wszelki wypadek. Jak dobrze, że kiedyś przyszło mi do głowy je napisać. Również wcisnęłam papiery i dokumenty do podręcznej torebki, a ubrania wrzucałam do kilku walizek na raz, nie dbając o ich dokładne składanie, ani późniejszy wygląd. Po opróżnieniu swojej części garderoby została mi jeszcze cała szafa i komoda. Spojrzałam na nie załamana. "Cholera, nie dam rady zabrać wszystkiego!"- przemknęło mi przez myśl. Tak trudno było spakować całe 18 lat życia do trzech walizek i dwóch toreb. Wtem zaświtała mi kolejna myśl, równie ryzykowna jak wszystkie poprzednie, ale równie niezbędna, by mi się w ogóle udało. Pognałam schodami do piwnicy, a następnie przedzierałam się między zakurzonymi półkami i pajęczynami, zanim dotarłam do kąta, w którym stały pudła ze starymi podręcznikami. Nie wahając się, wysypałam je na podłogę, a puste kartony wzięłam ze sobą na górę. Włożyłam w nie średnio potrzebne rzeczy, rzadziej noszone ciuchy i książki, które jeszcze czytywałam. Musiałam mieć pewność, że zabiorę tylko niezbędny bagaż, bo więcej nie byłabym w stanie unieść. Wyjeżdżając na ostatnią chwilę nie mogłam zabukować biletów na samolot, który byłby o wiele wygodniejszy i bezpieczniejszy w mojej sytuacji. Zamiast tego musiałam postawić na pociąg. W pośpiechu kupiłam bilet przez internet oraz znalazłam jakiś hotel w centrum Londynu. Od razu zarezerwowałam pokój i postanowiłam wysłać tam kurierem moje zaklejone paczki, wstępując na pocztę po drodze na dworzec. 
Nigdy wcześniej nie byłam w stolicy, nie znałam tam nikogo, nieszczególnie się nią interesowałam. To ogromna metropolia pełna ludzi, a fakt, że nie miałam z nią nic wspólnego jeszcze bardziej minimalizował szansę znalezienia mnie tam. Pobiegłam do łazienki, gdzie jednym ruchem zrzuciłam wszystkie swoje kosmetyki z szafki za lustrem do kosmetyczki. Podskoczyłam ze strachu, kiedy nagle mój telefon wydał z siebie głośną melodię. Stare perfumy, które dostałam od brata na 15 urodziny, wypadły mi z ręki i roztrzaskały się na płytkach, roznosząc w pomieszczeniu niezbyt ładny, korzenny zapach. Trudno, i tak ich nie lubiłam. Trzymałam je chyba tylko dlatego, że były ostatnią rzeczą, jaką dostałam od Garetta, zanim zniknął. Cóż za dziwna sytuacja- odchodząc od jednej osoby zniszczyłam coś, co dostałam od drugiej osoby, zanim odeszła ode mnie. Szybko wyjęłam komórkę z kieszeni i odebrałam.
-Co robisz?- Harry odezwał się wesoło, lecz szorstko. Naprawdę słodko z jego strony, że pyta.
-Jeszcze sprzątam- skłamałam. Nie, w zasadzie to była prawda. Zbierałam z podłogi kawałki szklanego flakonika, po czym wrzucałam je do kosza.
-Dobrze. Co na obiad?
-Ummm... spaghetti. Takie jak lubisz- próbowałam udawać przymilną, jak zawsze. "Odgrzejesz je sobie w mikrofali, bo mnie już tu nie będzie, dupku"- dodałam w myślach, z przebiegłym uśmiechem błąkającym się na ustach.
-Okay. Wrócę później, Patrick załatwia dziś części za miastem, więc muszę posiedzieć dłużej w warsztacie.- oznajmił niezadowolony, a w mojej głowie rozbrzmiała radosna pieśń zastępów anielskich, które wstawiły się za mną tego dnia. Poczułam dozgonną wdzięczność do Patricka Smitha, że wybrał tak idealny moment, by udupić Harry'ego w pracy.
-Nie ma sprawy.

-Do zobaczenia potem.- pożegnał się.
-Pa.- odparłam i poczekałam aż chłopak rozłączy się pierwszy. Kiedy do moich uszu dobiegał już pikający odgłos przerwanego połączenia, zadzwoniłam jeszcze po taksówkę, po czym wyjęłam z telefonu kartę SIM, pocięłam ją na drobne kawałeczki i wcisnęłam z powrotem do kieszeni. Wszystko, by już zupełnie nie dało się mnie zlokalizować. Zniosłam na dół wszystkie paczki, walizki i torby, a już po dziesięciu minutach taksówkarz pomagał mi wsadzić je do auta. Dałam mu dodatkowe pięć dych, żeby nie ważył się nikomu powiedzieć, gdzie się wybierałam. Przemiły starszy pan obiecał milczeć jak grób. Zamykając drzwi od naszego domu uświadomiłam sobie, że wreszcie raz na zawsze pozostawiam jego, niebliskich znajomych, studia, pracę, całe Holmes Chapel, a w szczególności od popieprzonego chłopaka. Z chwilą przekręcenia zamka i pozostawieniu kluczy pod wycieraczką, zaczynałam nowe życie, lepsze życie, lżejsze życie, szczęśliwsze życie. Ostatni raz spojrzałam na ceglany budynek, który od tej jednej chwili już nie był nasz, i wyszeptałam:"Nawet nie wiesz jak bardzo się myliłeś, Harry. Do zobaczenia nigdy."



_________________________________________________________

Nie będę się znowu tłumaczyć i przepraszać, bo to już się robi nudne i żałosne. Znowu nawaliłam.
Tak, mam problem z poczuciem czasu.
Tak, czasem mam problem z weną. 
Ale 
Tak, wciąż mam zamiar pisać to fanfiction. 

Nic nie obiecuję, ale ze względu na wakacje postaram się dodawać rozdziały częściej.
Jeśli chcecie się dowiedzieć co wydarzy się dalej w historii Grace i Harry'ego, po prostu czekajcie i czytajcie.
To tyle.
Do następnego. 
xx

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 10

23 komentarze:
WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!!! 

~Grace~

(piosenka po kliknięciu w tekst)

Możesz iść do domu
Uciec od wszystkiego
To po prostu niepotrzebne
   Resztki mojego twardego snu gdzieś uleciały, a umysł powoli się rozbudzał. Leniwie rozchyliłam powieki i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byłam w swoim pokoju. Nie mogłam sobie przypomnieć co się wczoraj stało, ale podświadomość podpowiadała mi, że nie było to coś zwyczajnego. Nagle mój telefon wydał z siebie początek jakiejś tanecznej piosenki, zdecydowanie zbyt głośnej, zważając na mocne zawroty głowy, które odczuwałam. Próbowałam sięgnąć na szafkę, jednak jakikolwiek ruch krępowało mi kilka grubych koców oraz przeszywający ból w całym ciele. Po kilku minutach walki z komórką nareszcie udało mi się jej dosięgnąć. Widocznie komuś bardzo zależało na kontakcie ze mną i dobrze, bo mój rozmówca nie poddał się już po pierwszym sygnale.
-Halo?- zapytałam cicho, po kliknięciu zielonej słuchawki. Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz, lecz nie było to potrzebne, gdyż od razu rozpoznałam głos Rose.
-Grace?! Jezu, nareszcie! Jesteś w mieszkaniu? Wpadnę zaraz- oznajmiła.
-Um... Ja... Tak... Eee...- wyjąkałam nieskładnie słabym głosem, jednak przyjaciółka już się rozłączyła. Chwilę później zamek w drzwiach zaszczękał, a odgłos kroków rozniósł się po domu. Dziewczyna kręciła się chwilę po pokojach, zanim skierowała się do mojej sypialni.
-Bingo!- zawołała radośnie, dostrzegając mnie, ale uśmiech momentalnie zszedł z jej twarzy, kiedy podeszła bliżej.
-C-co... C-co... O mój Boże... Co ci się stało? Grace... Ty... Ty wyglądasz...- dukała, wpatrując się we mnie zszokowana.- To on, prawda? To on ci to zrobił! Gdzie? Jak? Dlaczego?- panicznie zasypała mnie gradem pytań. Wspomnienie poprzedniego dnia przemknęło wyraźnie w mojej pamięci, rozjaśniając mi zaistniałą sytuację.
-T-tak... W-wybił okno i wszedł przez nie.- wychrypiałam.- Wywiózł mnie za miasto... wpadł w szał. Dowiedział się, że o nim mówiłyśmy, że opowiadałam ci o naszej przeszłości, że miałam na niego swoje sztuczki. Przypiął mi podsłuch.- zakończyłam półszeptem.
-Co?! Jak to podsłuch?!
-Przyczepił mikrofon d-do... do mojej sukienki... na spotkaniu... pewnie w łazience.
-Nie, pojebany! Nie wytrzymam, co za skończony fiut!- krzyczała zdenerwowana. Dawno nie widziałam Rosie tak wkurzonej .Natężenie jej nienawiści do Stylesa podskoczyło do samego końca, rozbijając słupek swojej miary na tysiące kawałków. Zatrzymała przepełniony złością wzrok na mojej skonsternowanej twarzy i natychmiast złagodniała.
-Kochanie... Jak się czujesz?- zapytała mnie już spokojniej.
-No... Źle! Naprawdę okropnie, wszystko mnie boli! Ledwo jestem w stanie mówić, a co dopiero się ruszać. Mam jutro popołudniową zmianę, nie mogę iść do pracy w takim stanie!- przyznałam, a łzy zaczęły wzbierać w moich oczach
-Och, oczywiście, że nie możesz! Hmm... Zadzwonię do Ryana.
-I co mu powiesz? "Hej Gardner, Grace nie może przyjść do roboty, bo pobił ją jej pierdolnięty były, który na dodatek jest twoim kuzynem"?
-Przestań, coś wymyślę. To nie w moim stylu, ale dla ciebie... Spróbuję go jakoś ugłaskać.- stwierdziła, wyciągając z kieszeni telefon, po czym wyszła z pokoju.
Na moment znowu znowu zostałam sama ze swoim cierpieniem i przemyśleniami. Kilka spraw nie dawało mi spokoju. Mianowicie: kiedy wreszcie zniknie ból oraz te siniaki? Jak żałośnie musiałam przez nie wyglądać? Gdzie Rose była tego wieczora, gdy ja wychodziłam z Harrym? Przede wszystkim nurtowały mnie myśli gdzie on jest, co robi, jak sam się czuje po tym co mi zrobił? Czy w ogóle przejął się tym, że pobił mnie prawie do nieprzytomności, czy może, jak zwykle bywało, totalnie to olał i później uda, że nic się nie wydarzyło? Ugh, czemu ja właściwie się łudzę, że tym razem będzie inaczej, że się zmienił? Jest tym samym dupkiem, podłym damskim bokserem, upartym osłem i chorym zazdrośnikiem.
"Ludzie się nie zmieniają, Grace".

-Okej, załatwione.- oznajmiła dziewczyna, pojawiając się z powrotem przy moim łóżku.- Ryan się zgodził, żebym cię zastąpiła.
-Ale.. ale ty masz jutro wolne, nie chcę ci go zabierać, ja...
-Żadnych "ale". Nie dasz rady pracować, więc zrobię to za ciebie i nawet nie próbuj protestować. Z resztą... nam jest to nawet na rękę...
-Co masz na myśli?
-Więc... Byliśmy wczoraj na randce. Miałam do ciebie zadzwonić, ale w końcu nie chciałam ci przeszkadzać w nauce.- powiedziała patrząc na mnie przepraszająco, kiedy wybałuszyłam oczy.
-Ach, to... to świetnie. Cieszę się razem z tobą, naprawdę- wysiliłam się na niemrawy uśmiech, bo chociaż mówiłam szczerze, to opuchnięta twarz nie ułatwiała mi okazania radości.
-Tak mi przykro, że nie było mnie w domu, kiedy Harry po ciebie przyszedł. Może gdybym została, nie przechodziłabyś teraz przez ten ból....
-Rose, przestań się obwiniać! Mam szczęście, że jesteś moją przyjaciółką, to wspaniałe, że się o mnie troszczysz, ale masz swoje życie uczuciowe i o nie również powinnaś zadbać.
-No dobrze- szatynka uśmiechnęła się i odetchnęła z lekką ulgą.- Zajmę się nim jutro, a teraz doprowadzę cię do porządku.- oznajmiła, udając się do łazienki po apteczkę. Zabawne, już drugi raz w tym tygodniu używała jej z tego samego powodu.... Uwolniła mnie z kokonu kilku koców i ostrożnie pomogła ściągnąć ubrania, które od razu wylądowały w koszu na pranie. Zostałam w samej bieliźnie, jednak nie czułam się ani trochę skrępowana swoją półnagością w obecności przyjaciółki, doskwierał mi tylko chłód. I ból. Z każdym najmniejszym ruchem. Rose uważnie przyjrzała się mojemu ciału i zabrała się za oczyszczanie go. Delikatnie zmywała wilgotnym wacikiem plamy z błota, zaschniętą krew i resztki trawy. Przydałby mi się dokładny prysznic, ale obie wiedziałyśmy, że nie dałabym sobie z tym rady. Następnie odkaziła przetarcia oraz rozcięcia na skórze, po czym zakleiła je plastrami. Było ich wiele, przez co zużyła prawie całą paczkę opatrunków.
-No, no, chociaż łaskawie opatrzył ci kostkę...- mruknęła z przekąsem, zdejmując gazę. Nałożyła zimny żel pachnący ziołami i owinęła kończynę w świeży bandaż. To samo zrobiła z nadgarstkiem, który zawiązała na prowizorycznym temblaku.- Właściwie gotowe.- stwierdziła z lekkim uśmiechem, który mówił "wszystko będzie dobrze... mam nadzieję".- Dam ci jeszcze jakąś mrożonkę do przyłożenia na twarz. Teraz musisz odpoczywać.
-Nie chcę siedzieć tu sama- zaskomlałam.
-Spokojnie, zostanę z tobą.

~Harry~


   Przechadzałem się po ruchliwej uliczce tuż przy pałacu Westminster. Miałem kilka spraw do załatwienia na mieście, ale nie przejmowałem się czasem. Pomimo paru ważnych spotkań służbowych na dzisiaj myślałem o jednym, prywatnym, najważniejszym.
Grace.
Poprzedniej nocy nawet na chwilę nie zmrużyłem oka, rozpamiętując to co się stało. Moja własna głupota i agresja doprowadziły mnie do tego, że znowu to zrobiłem. Uderzyłem ją, ba, wręcz skatowałem! Przez to bardziej znienawidziłem samego siebie, o ile to było jeszcze w ogóle możliwe.
  Moją uwagę przykuł kolorowy szyld sklepu zoologicznego. Po krótkim namyśle wszedłem do środka i rozejrzałem się.
-Mogę w czymś pomóc?- zagadnął sympatycznie wyglądający pan za ladą.
-Um... Właściwie... Chciałbym kupić prezent.
-Jesteś pewien, młodzieńcze, że szukasz podarunku w odpowiednim miejscu?- zadał dziwne pytanie, świdrując mnie wyrazistymi oczami o mądrym spojrzeniu.
-Eee... pomyślałem, że coś żywego byłoby... bardziej osobiste? No... dla wyjątkowej osoby.
-Oczywiście, w takim razie jakiego zwierzątka życzyłaby sobie ta wyjątkowa osóbka?
-Właśnie... Może... Nie wiem... Pamiętam, że zawsze lubiła koty... Och, ale...
-Spokojnie- staruszek przerwał łagodnie moje jąkanie- Posiadanie pupila to będzie dla niej odpowiedzialność, więc zastanów się dobrze.- Poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się życzliwie.
-Ja... Tak, niech będzie kot.
-Jak sobie życzysz.- mężczyzna poprowadził mnie między regałami do odpowiedniego kojca. Zza prętów przestronnej klatki spoglądało na mnie kilkanaście par mały oczu, które błagały wzrokiem, by wybrać właśnie je. Ciekawskie kotki od razu zbliżyły się, żeby mnie obwąchać, jednak jeden pozostał z tyłu. Malutki, biały i puchaty, o niezwykle turkusowych tęczówkach. Kucnąłem i wyciągnąłem rękę, a dopiero wtedy ochoczo do mnie podszedł. Pewnie to było zwykłe kocie zachowanie, ale skojarzyło mi się z Grace. Z początku był nieśmiały, ale przy bliższym poznaniu radosny i żywiołowy, dokładnie jak ona. Możliwe, że wszelkie skojarzenia z nią to już wynik obłędu, ale postanowiłem zaufać intuicji.
-Ten jest idealny- oznajmiłem.
-Raczej ta- poprawił mnie, chichocząc cicho.
-Więc poproszę ją- zaśmiałem się niemrawo. Zapłaciłem za zwierzątko oraz kilka innych potrzebnych rzeczy: jedzenie, zabawki, legowisko.- Czy mógłby mi pan wyświadczyć jeszcze jedną przysługę?- zapytałem przy kasie.
-No cóż, chłopcze... Na czym miałaby polegać?
-Chciałbym żeby adresatka dostała ten prezent jak najszybciej, a ja nie będę miał na razie czasu, żeby go dostarczyć. Dałby pan radę zrobić to za mnie? Nawet dopłacę, bardzo mi zależy.
-Zgoda, zostaw mi tylko adres i może jakąś informację dla tej, jak się domyślam, szczęśliwej damy.- facet uśmiechnął się życzliwie. Taaa... moja dama raczej nie była zupełnie szczęśliwa tego dnia. Miałem nadzieję, że prezent poprawi jej humor i pozwoli chociaż na chwilę zapomnieć o krzywdzie, którą jej wyrządziłem.
  Zadowolony opuściłem sklep i nakierowałem swój umysł na sprawę, którą miałem do załatwienia. Musiałem się skupić, a to nie jest łatwe, kiedy kolejny raz spierdoliło się relację z najważniejszą osobą swojego życia. Relację, której nawet nie zdążyła się dobrze rozpocząć na nowo. Dlaczego muszę być takim bipolarnym dupkiem?! Rozgoryczony ruszyłem przed siebie, zaciskając pięści w kieszeniach płaszcza. Postanowiłem. Muszę to jakoś odkręcić...

~Grace~
   Po kilkunastu minutach wysiłku, Rose nareszcie udało się przetransportować mnie na kanapę w salonie, by było mi raźniej. Przyjaciółka właśnie pichciła coś na lunch, a ja beznamiętnie spoglądałam na jakiś program w telewizji, próbując odwrócić swoją uwagę od nieustającego bólu. Nagle rozbrzmiewający dzwonek do drzwi wywołał szatynkę z kuchni.
-Kto to?- zapytałam najgłośniej i wyraźniej jak potrafiłam, kiedy poszła otworzyć. Z trudem próbowałam podnieść głowę, by zobaczyć naszego gościa.
-Yyy... właściwie...- zaczęła, wracając z przedpokoju. Niosła w ręce jasnoróżową torbę z siatką na przodzie.- Powinnaś zapytać co to.- dokończyła, stawiając przede mną nosidełko. Niepewnie je rozsunęła i zajrzała do środka.
-O mamusiu... Tylko spójrz ta tego słodziaka, Grace!- zapiszczała z entuzjazmem biorąc na ręce białą, puchatą kulkę.
-K... K-kotek?- zdziwiłam się. -Co do cholery on tu robi?- mruknęłam.
-Nie mam pojęcia, ale jest piękny!- zachwycała się.- No i... dla ciebie. Przy torbie jest karteczka.- oznajmiła, po czym  ostrożnie położyła mi kociaka na kolanach. Faktycznie był śliczny. Jego małe, lecz szeroko otwarte oczka miały głęboki kolor topazu, co niezwykle odbijało się wśród bielusieńkiego futerka. Poczułam ciepło na sercu, widząc to małe, niezwykle urocze i nieporadne stworzenie. Mimowolnie się rozchmurzyłam i jedną sprawną ręką przytuliłam go do siebie.
-Nie wiem skąd się wziąłeś, ale poprawiłeś mi humor, wiesz kochanie?- powiedziałam, całując go w główkę.- Chyba nie mam wyjścia i będę musiała cię zatrzymać.
-Tak! Tak oto zyskałaś swojego pupilka. Masz jakieś przypuszczenia od kogo on jest? Szczerze mówiąc, mi przychodzi do głowy tylko jedna osoba....
-Oświeć mnie Rosie.
-Myślę, że to mógł być Joel.
-Co?!-zawołałam zdziwiona.- Niby czemu? Przyjaźnimy się, fakt, ale po co nagle miałby obdarowywać mnie prezentami i to jeszcze żywymi?
-Bo się w tobie buja, głuptasie! Prawie codziennie obserwuję jak wodzi za tobą wzrokiem, kiedy sprzątasz, czy obsługujesz klientów restauracji, jak posyła ci te nieśmiałe uśmiechy, a potem jąka się podczas rozmowy. To oczywiste, że mu się podobasz!
-Och... jejku, ja... nie wiedziałam- zarumieniłam się i przygryzłam lekko dolną wargę.- Um... lubię go, ale nie wiem czy... to znaczy....
-Spokojnie, następnym razem po prostu przypatrz się uważnie jak na niego działasz- zaśmiała się, puszczając do mnie oko, po czym wróciła z powrotem do kuchni.
Joel był naprawdę świetnym facetem, jednak nigdy nie uważałam go za kogoś więcej niż kumpla. Nigdy też nie sądziłam, że może się we mnie podkochiwać... ktokolwiek. Nie oszukujmy się, jedynym chłopakiem jakiego kiedykolwiek miałam był Harry, więc nie miałam pojęcia jak to jest być z kimś innym. Odkąd wyjechałam z rodzinnego miasteczka uparcie utrzymywałam status singielki, zbyt zmęczona poprzednimi doświadczeniami, by znowu się z kimś umawiać. Wciąż nie byłam pewna, czy powinnam to zmienić.
   Na dworze było już ciemno, w dodatku się rozpadało. Leżałam na kanapie i głaszcząc kotka wpatrywałam się w krople deszczu, które rytmicznie stukając o szybę wybijały nostalgiczną melodię. Niespodziewanie za oknem mignęła mi jakaś postać.
-Widziałaś to?- lekko szturchnęłam w ramię Rose i wskazałam na podwórko.
-Ale co?- zapytała.
-Ktoś tam był- oznajmiłam niespokojnie, próbując wytężyć wzrok i dostrzec nieproszonego gościa, jednak on zniknął. Jak na zawołanie rozległo się donośne pukanie do drzwi. Siedząca obok dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, po czym wstała żeby otworzyć. Wychyliłam się i obserwowałam sytuację z salonu.
-Co ty tu robisz?!- Rosie oburzyła się, widząc kto postanowił złożyć mi wizytę. W progu stał Harry. Woda skapywała z końcówek jego loków i płaszcza, mocząc moją wycieraczkę. Najwidoczniej nie spodziewał się, że zastanie u mnie przyjaciółkę, a to zaskoczenie było mu nie na rękę.
-Wpuść mnie- powiedział spokojnie, ale szorstko.
-Ha, co? Nie ma mowy! Narobiłeś w ostatnim czasie już wystarczająco dużo problemów.
-Muszę porozmawiac z Grace.
-"Porozmawiać" tak samo jak wczoraj? To może od razu powiedz, że masz zamiar ją pobić! Jak w ogóle śmiesz tu przychodzić, po tym co jej zrobiłeś?!- wysyczała złośliwie.
-Chcę to wyjaśnić, nie mam złych zamiarów- tłumaczył się. Próbował wejśc do przedpokoju, ale Anderson ciągle  zagradzała mu drogę.
-Nigdzie nie idziesz.- stwierdziła, krzyżując ręce pod piersiami. Zdziwiłam się, ile odwagi i upartości miała w sobie ta delikatna osóbka, a zazwyczaj tego nie okazywała.
-Posłuchaj Rose- zaczął Styles, wbijając w nią pewne spojrzenie.- Gdybym chciał, już dawno rozpierdoliłbym te drzwi i wepchnął się tam siłą, ale grzecznie cię proszę żebyś mnie wpuściła, więc po prostu daj mi się z nią zobaczyć. Proszę.- jego twarz złagodniała; wyrażała lekką obawę czy dziewczyna posłucha. Rosie westchnęła zrezygnowała i po namyśle przepuściła go dalej.
-Wejdź, ale pamiętaj, że będę wszystko uważnie obserwować, więc jeśli cokolwiek jej zrobisz to własnoręcznie urwę ci jaja i natychmiast zadzwonię po policję.- syknęła ostro i wróciła do salonu.
-Um... okej...- odparł zmieszany chłopak, po czym skierował się za nią.
-Masz gościa. Nie jestem przekonana czy mile widzianego, ale cóż... Gdyby coś, to jestem w kuchni.- zwróciła się do mnie przyjaciółka. Podejrzliwie zlustrowała szatyna od góry do dołu, a następnie opuściła pomieszczenie.
   Zapadła niezręczna i niezwykle krępująca cisza. Atmosfera była tak gęsta, że spokojnie można by ją kroić nożem. Harry wlepił we mnie wzrok, wręcz czułam jak mnie nim prześwidrowuje, jednak ja unikałam patrzenia mu w oczy. Jak to miałam w zwyczaju podczas stresujących sytuacji- spuściłam głowę, aby moja twarz mogła się ukryć wśród okalających ją włosów. Mój "mile widziany gość" głęboko odetchnął, kucnął przede mną i wreszcie odezwał się:
-Przepraszam.
 Powoli  podniosłam na niego zdziwione spojrzenie i konsternowana rozchyliłam wargi. Czy ja dobrze słyszałam?
-C-co?- zapytałam cicho, zbyt szokowana, by na tamtą chwilę wydusić z siebie coś więcej.
-Przepraszam cię, Grace.- powtórzył spokojnie, ale stanowczo.
To niemożliwe. Na pewno znowu się przesłyszałam. Albo zgłupiałam od leków przeciwbólowych i mam jakieś halucynacje. Tak doskonale mi znany Harry Styles, nigdy, absolutnie nigdy, przenigdy mnie przeprosił. Nigdy, w ciągu tylu lat naszej znajomości, nie przepraszał. Ani wtedy, kiedy niechcący potłukł szklankę, ani wtedy, kiedy zabarwił całe białe pranie na różowo, ani wtedy, kiedy powiedział mi o kilka niemiłych rzeczy za dużo, ani nawet po każdym razie kiedy mnie uderzył. Nigdy. Po prostu nigdy nie przepraszał.
  Szerzej otworzyłam usta i z niedowierzaniem pokręciłam głową. Nie umiałam stwierdzić, czy on to rzeczywiście powiedział, czy tylko to sobie wyobraziłam. Wzdrygnęłam się, kiedy jego chłodna, wilgotna od szalejącego na dworze deszczu dłoń delikatnie dotknęła mojej.
-To co zrobiłem wczoraj nie powinno było się wydarzyć. Naprawdę tego nie chciałem. Przyszedłem, żeby sprawdzić jak się czujesz.- powiedział drżącym głosem, patrząc na mnie błagalnie i oczekując jakiejkolwiek reakcji. Próbowałam sobie wmówić, że nie wyrwałam ręki z jego lekkiego uścisku, bo byłam zbyt obolała, jednak gdzieś w głęboko w moim mózgu pojawiła się myśl, że może brakowało mi jakiegoś czułego fizycznego kontaktu z nim.
-Ugh, ty... ja... myślę, że sprowadziło cię tu poczucie winny.- oznajmiłam po chwili.- Wyrzuty sumienia nie dawały ci spokoju, tak? Chciałeś zapewnić samego siebie, że nie jesteś pozbawionym skrupułów kutasem, ale wyobraź sobie, tylko udowodniłeś, że jednak nim jesteś.- mówiłam coraz bardziej wściekła, a łzy goryczy piekły mnie pod powiekami.- Nie wierzę, że nagle szczerze zapragnąłeś przeprosić mnie pierwszy raz w życiu. Nie wierzę, że po tym wszystkim co mi zrobiłeś nagle stałeś się inny. Mama zawsze mi powtarzała, że ludzie się nie zmieniają i całkowicie się z nią zgadzam.- powiedziałam ckliwie, a dwie krople potoczyły się wolno po moich policzkach. Zielonooki splótł razem nasze palce i dalej się we mnie wpatrywał, nie przerywając mi, kiedy kontynuowałam swój rzewny monolog:- Szukasz mnie, niespodziewanie wracasz do mojego życia, wywracasz je do góry nogami. Zupełnie motasz mi w głowie, Harry. Co innego myślisz, co innego mówisz, co innego robisz. Nie wiem, które z twoich oblicz jest prawdziwe. Niczego, co jest związane z tobą, nie mogę być już pewna i...- zamilkłam w połowie zdania, czując ciepłe, miękkie wargi przywierające do moich. Harry przerwał mi długim, delikatnym pocałunkiem, który dosłownie zamknął mi usta. Poddałam się mu, będąc na tyle zaskoczoną, by nie wiedzieć co innego zrobić.
-Masz rację, jestem nieprzewidywalny i czasem sam siebie nie rozumiem. Ale przynajmniej jedno, czego możesz być pewna to to, że cię kocham.- wyszeptał pomiędzy płytkimi oddechami, stykając nasze czoła. Zamarłam. Zupełnie osłupiałam. To jakieś pieprzone urojenia, ja autentycznie zwariowałam!
-Kocham cię jak szaleniec, dlatego robię różne głupie rzeczy, które najczęściej mają odwrotny skutek. Przejrzałem na oczy, chcę to zmienić. Postaram się, Grace.- dokończył. Zaczął muskać wargami każdy kawałek mojej twarzy, szczególnie zatrzymując się na rankach i siniakach, jakby chciał scałować cały ból, który sam mi zadał. Oszołomiona kolejną tak dużą dawką szczerego, czułego dotyku swojej dawnej miłości, przymknęłam powieki i chcąc nie chcąc- rozkoszowałam się chwilą. Po chwili chłopak oderwał się, spojrzał mi figlarnie w oczy i zapytał:
-Podoba ci się prezent?
-P-prezent?
-Ten mały, plączący mi się pod nogami szkrab- zachichotał, wskazując na białą kuleczkę tarzającą się po podłodze.
-Jest od ciebie?- zapytałam, naprawdę poruszona.
-Oczywiście, że tak. Jeśli nie myślałaś jeszcze nad imieniem, to na twoją cześć nazwałem ją Fever, bo doprowadzasz mnie do gorączki- oznajmił, wywołując rumieniec na moich policzkach.
-Och, ciekawe. W sumie bardzo ładne- przyznałam, lekko uśmiechając się przez łzy.
Styles również ukazał rządek idealnie białych zębów oraz urocze dołeczki w policzkach, które zawsze tak na mnie działały. Nagle spojrzał nerwowo na zegarek i zaklął pod nosem, a na jego ustach pojawił się grymas niezadowolenia.
-Z wielką chęcią zostałbym przy tobie całą wieczność, żeby móc chociaż patrzeć ci w oczy, dotykać twoje ciało i rozmawiać przez długie godziny, ale teraz... cholera, muszę iść.- mruknął markotnie, następnie wstał i pocałował wierzch mojej dłoni, którą trzymał przez cały czas. Poczułam chłód, kiedy puścił ją i ułożył z powrotem na siedzenie kanapy.
- Wkrótce znów się zobaczymy, skarbie.- stwierdził zalotnie, po czym udał się do drzwi. 
Patrzyłam jak jego sylwetka znika za progiem i wtapia się w mrok wieczoru. Nie do końca jeszcze docierało do mnie to, co się właśnie zdarzyło. Ostatnia zbłąkana łza z niewiadomej przyczyny, niepozornie spłynęła z twarzy na ziemię. Poczułam buziak w czubek głowy i ramiona otulające mnie od tyłu, a kojący głos Rose zabrzmiał echem w moich uszach:
-Spokojnie, wszystko się ułoży. Mam nadzieję.

_________________________________________________________
WAŻNE
Moi drodzy! 
Chcę wyjaśnić kwestię tak rzadko dodawanych rozdziałów.
To co teraz powiem (napiszę) nie jest w żadnym stopniu wykrętami, tylko czystą prawdą. 
Ze względu na nieoczekiwany splot niesprzyjających wydarzeń wręcz nie miałam możliwości żeby cokolwiek pisać. Otóż w jednym miesiącu miałam kilka konkursów i masę ważnych sprawdzianów, a jakby tego było mało to w tym samym czasie zepsuł mi się i telefon i komputer, przez co przynajmniej połowa rozdziału, który zapisałam w notatkach na fonie dosłownie przepadł, w dodatku nie byłam w stanie wejść na bloggera by to nadrobić. Także nie kazałam Wam czekać specjalnie. Kochani, ja naprawdę mam w domu kalendarz, wiem jak dużo czasu minęło od 9-go rozdziału i nie jestem z tego zadowolona, ale musiałam się pogodzić z takim obrotem sprawy. Wybaczcie, nie było innej opcji. Postaram się, żeby następnym razem poszło o wiele sprawniej i szybciej.
Pomimo Waszego widocznego niezadowolenia dziękuję, że cały czas jesteście i czekacie, a Wasza niecierpliwość dodatkowo mi schlebia, bo to chyba znak, że Fear się podoba ;)
Podsumowując, NIE REZYGNUJĘ, fanfic wraca do życia! 
Do następnego! ♥